Jest filozofem, był dziennikarzem, próbował swych sił jako kelner. Ale najważniejsza jest dla niego fotografia.
Michał Gumowski ma 29 lat. Nie przypomina sobie, żeby marzył o jakimś zawodzie. Jest żywym przykładem na to, że nie wszyscy mali chłopcy chcą być strażakami.
- Zawsze uważałem, że to być strażakiem to bardzo poważna decyzja. I nigdy nie czułem się na tyle dojrzały, żeby ją podjąć.
Kiedy trzeba było iść na studia, pojawiły się różne pomysły. W grę wchodziła filologia angielska, marketing i zarządzanie, ostatecznie został studentem filozofii. Miało być tylko na rok, żeby później się przenieść. Ale został.
- To, co dały mi te studia, nie jest namacalne. Trudno to określić - to raczej sposób myślenia o świecie, rozumowania.
Na IV roku pomyślał, że przydałoby się mieć w zanadrzu coś konkretniejszego. Trafił do studium dziennikarstwa i komunikacji społecznej na KUL. Liczył, że to go wciągnie. Szybko okazało się, że czym innym jest dziennikarstwo na studiach, a czym innym w praktyce. Próbował swoich sił w kieleckim radiu. Ale to nie było to.
Zrezygnował. Za dużo nerwów, za dużo stresu i w dodatku brak perspektyw na stałe zatrudnienie. Perspektywy pojawiły się za to w miesięczniku psychologicznym "Charaktery”. Ponad dwa lata w redakcji, już jako pełnoprawny redaktor. Ale…
- Czułem, że się nie realizuję. Psychologia to nie jest moja działka. Nie spełniałem w tym żadnej swojej pasji.
I było jeszcze coś…
Kolejnym etapem był wyjazd z żoną do Anglii. Pracowali jako kelnerzy. Półroczny pobyt był prawdziwą szkołą życia.
- W Anglii nauczyłem się, że kim by człowiek nie był, to i tak nic nie znaczy, jeśli nie ma konkretnych umiejętności.
Nie było źle, niezłe pieniądze, ale ta tęsknota za krajem…
- Nie czuliśmy się u siebie, tak swojsko jak w Polsce. Tęskniliśmy, mimo że zarobki były całkiem niezłe. Odłożyliśmy trochę pieniędzy i wróciliśmy.
Już nie do Kielc. Tym razem postanowili spróbować w mieście żony - w Lublinie.
Na początku Michał zajął się tłumaczeniami. Ale zawsze gdzieś w tle była fotografia - ta pasja "od zawsze”.
- Tata lubił robić zdjęcia. Kiedy gdzieś szliśmy, zabierał ze sobą aparat. A ja chciałem wiedzieć, jak to wszystko działa, co to jest przesłona, światło.
Półtora roku temu przyjaciele brali ślub. Nie mieli fotografa, więc zgodził się im pomóc. Zdjęcia Kasi i Tomka do tej pory są na jego stronie internetowej.
Dlaczego by nie zacząć zarabiać na swojej pasji? - zaczął się zastanawiać. Pomyślał o rozpoczęciu własnej działalności. Dowiedział się, że z urzędu pracy można wziąć na ten cel bezzwrotną pożyczkę. Postanowił spróbować.
Okazało się, że formularz nie jest wcale skomplikowany. Najgorsze było czekanie. Dopiero po miesiącu od złożenia wniosku przyszło zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Trzeba było na nią czekać kolejny miesiąc. Potem jeszcze oczekiwanie na decyzję i na same pieniądze. Wreszcie 23 czerwca firma formalnie ruszyła. Już z lepszym sprzętem, poważnie i profesjonalnie.
Na brak zleceń po tych czterech miesiącach nie narzeka. Ma już nawet 6 czy 7 na przyszły rok. Chce zaistnieć na rynku, więc ceny ma konkurencyjne. Klienci są zadowoleni, polecają go kolejnym - i tak to się wszystko kręci.
Michał też dba o marketing: wciąż dopracowuje swoją stronę internetową, myśli o pokazaniu się na targach ślubnych i nawiązaniu współpracy z innymi firmami świadczącymi różnorodne usługi weselne. I wie, że fotografia jest nie tylko sposobem na zarabianie pieniędzy. To też odpowiedzialność.
- Za każdym razem jest to dla mnie stres, bo wiem, że to dla kogoś wyjątkowy dzień. Jeśli zdjęcia wyjdą słabe, to nie będzie już można tego powtórzyć.
Michał nie ogląda się za siebie. Może czasem brakuje stałej pensji i tej pewności, którą ona daje, ale…
- Czuję się dobrze, nie żałuję - mówi. - Nie żałuję, że rzuciłem media, nie żałuję, że wróciłem z Anglii. Dzięki temu, że pracuję w domu, mogę obserwować synka, który zmienia się z każdym dniem.
Przyznaje, że droga, którą przeszedł do tego punktu, nie była czasem straconym.
- To wszystko było potrzebne, żebym sobie zdał sprawę z tego, że najlepiej czuję się wtedy, kiedy sam jestem panem swojego czasu, swojego życia.