W 2002 roku w Urzędzie Miejskim w Świdniku zarejestrowało działalność gospodarczą 157 osób, a zrezygnowały
z niej 83 .
O tym, że pani Urszula, młody technolog żywności, nie tylko sama zmieniła zainteresowania, ale i udało się jej przekonać do pozaprofesjonalnych działań także męża Leszka (wykształcenie techniczne), zadecydowała jej... teściowa. Znana i uznana krawcowa, wyspecjalizowana w szyciu odzieży damskiej i męskiej wiedziała, że z krawiectwa da się wyżyć. W tamtych latach, gdy wieszaki świeciły pustkami, wydawało się, że krawiectwo ma przed sobą przyszłość.
Zaczynali skromnie. 15 metrów kwadratowych piwnicznych pomieszczeń dało początek firmie, która obecnie daje pracę kilkudziesięciu osobom. Część z nich pracuje w firmowej szwalni, część - w salonach handlowych w macierzystym Świdniku i wojewódzkim Lublinie. I tylko patrzeć, jak kolejne pojawią się w innych regionach, przede wszystkim na Śląsku.
Dobrą renomę Suland zdobywał latami. Pani Urszula z przyjemnością wspomina tłuste lata 1989-1993, gdy opłacał się handel krajowy i eksport na Wschód. Potem Suland zaczął współpracę z Niemcami. Teraz wymagana przez nich superjakość owocuje. Suland ma z tego same korzyści. Kolekcje odzieży firmy ze Świdnika w niczym nie różnią się od najlepszych, światowych marek. W finalnym efekcie pracy szwaczek Sulandu (w większości są to byłe pracownice zlikwidowanej świdnickiej spółdzielni im. Fornalskiej), mistrzyń igły, równy udział mają projekty kolejnych kolekcji przygotowywane przez samą Urszulę Sulkowską oraz Alicję Szopę (z firmą jest związana od 10 lat), perfekcyjne szycie i polskie tkaniny - jakością w niczym nie odbiegające od francuskich i włoskich, natomiast zdecydowanie od nich tańsze.
- Jeszcze do niedawna polska moda ciągle spóźniała się za światową - stwierdza Leszek Sulkowski. - Konkurencja na rynku sprawiła jednak, że musimy iść, jak to się potocznie mówi, łeb w łeb z Zachodem. Jeździmy na targi lipskie, nie przestajemy też śledzić Wschodu, bo przecież trzeba być dalekowzrocznym i przewidywać, że ponownie będzie to i nasz rynek. Ostatnio pokazaliśmy naszą kolekcję w Kaliningradzie. Została zauważona, podobnie jak ta wystawiona na targach w Lipsku. Mamy nadzieję, że będą tego handlowe efekty. Właśnie m.in. dlatego, gdy coś idzie nie po naszej myśli, nie popadamy z żoną w rozterki, nie pozwalamy sobie na pesymizm. Bo na rynku żeby być, trzeba... być.