– Najwyżej wyjadę na kilkanaście
Andrzej Rater ze Świdnika jest zafascynowany zwierzętami od dzieciństwa. Ptaki, psy, chomiki w rodzinnym domu w Radzyniu Podlaskim były od zawsze. Żyjąc w ich otoczeniu nawet nie przypuszczał, że po latach dzięki nim będzie utrzymywał rodzinę
- Kiedy tylko mogłem, wyrywałem się do wsi Szóstka koło Międzyrzeca, gdzie ksiądz Wojciech trzymał na plebanii ryby, a w ganku różne ptactwo. Znajomość ta przetrwała lata - mówi dzisiaj A. Rater.
W 1984 roku przyjechał do WSK Świdnik.
W WSK, gdzie powrócił do pracy po wojsku, zarobki zaczęły spadać, potrzeby rodziny natomiast szybko rosły.
Zamienił więc firmę państwową na prywatny zakład.
Wiodło mu się lepiej tylko do czasu, gdy były zamówienia. Później było już tylko coraz gorzej...
- Przez wszystkie te lata trzymałem w domu jakieś zwierzątka, często chodziłem też do sklepu zoologicznego - mówi. - W 1989 roku jego właściciel, zmieniając branżę, zaproponował mi, abym odkupił wyposażenie. Pokusa była duża, ponadto wokół siebie słyszałem wręcz natrętne: "Bierz sprawy w swoje ręce”.
Przez blisko rok szukali z kolegą lokalu. W 1990 r. otworzyli sklep zoologiczny. Początki były trudne, zyski niewielkie, więc po półtora roku został sam. Wspólnik wyjechał za chlebem do Francji, natomiast pan Andrzej zaangażował do pomocy rodzinę: teściową, u której mieszka do dziś, żonę i dzieci.
Pierwsze lata
Po zwierzątka jeździ do Łodzi na jedyną w Polsce giełdę zoologiczną, odwiedza ich hodowców i hurtowników, czasem zastępuje żonę w sklepie. Cieszy go widok klientów, którzy robili u niego zakupy jako kilkunastoletni młodzieńcy, a dzisiaj przychodzą ze swoimi dziećmi.
- Takie kontakty są mi potrzebne, bo przekazuję wiedzę młodym pasjonatom, ale również wiele się uczę od długoletnich hodowców - mówi.
Prowadzi sklep już ponad dziesięć lat, przysłowiowych