Rozmowa z Dariuszem Jodłowskim, prezesem stowarzyszenia Pracodawcy Lubelszczyzny „Lewiatan”.
• Wchodząc do firmy na drzwiach zauważyłem ogłoszenie, że szukacie pracowników. Jest problem z rękami do pracy?
– To jeszcze podzwonne sezonu budowlanego. Moja firma działa w tej branży i w sezonie zawsze tak jest, nie ma wyjątku.
>>Złota Setka 2021 – dodatek Dziennika Wschodniego do pobrania w tym miejscu<<
• A udaje się znaleźć?
– Nie, ten sezon był wyjątkowo trudny, bo pracownicy z Ukrainy wrócili do kraju, a na rynku przybyło sporo kobiet uciekających przed wojną. Ale to jest zupełnie inny problem.
• Odpoczywając w wakacje mieliśmy paragony grozy. Po powrocie do firm mamy faktury grozy: za gaz, za prąd.
– To już się zaczęło, ale jeszcze gorsze są prognozy, bo rynek gazu, szczególnie dla przedsiębiorstw, nie jest rynkiem regulowanym jak dla odbiorców indywidualnych. Są rejony Polski, gdzie cena wzrosła już 2-4 krotnie, a w zimie zapotrzebowanie będzie większe, co może się przełożyć na dalszy wzrost cen, czy ograniczanie dostaw. Tymczasem przyjmuje się, że około 1/3 gazu pochodzi ze źródeł krajowych i to powinien być czynnik stabilizujący cenę, a my obserwujemy, że ceny podążają za tymi rosyjskimi, co jest daleko niezrozumiałe.
• Mamy już przykład Zakładów Azotowych „Puławy”, największego indywidualnego odbiorcy gazu z rocznym zapotrzebowaniem na około 1 mld m3, który częściowo – z uwagi na gwałtowny wzrost cen – wstrzymał produkcję. Skoro tak duży gracz z mocną pozycją negocjacyjną ma problemy, to co z mniejszymi zakładami?
– Problem Azotów, a szerzej produkcji nawozów sztucznych, może się przełożyć na problemy innych branż, w tym przede wszystkim rolnictwa, co spowoduje dalszy wzrost cen żywności…
• Problemy mogą mieć piekarnie, pieczarkarnie, fermy kurze.
– Tak, ale nie tylko te firmy. Są potężne branże, gdzie zakłócenia w dostawie, czy wręcz odcięcie od dostawy gazu, nie spowoduje li tylko zmniejszenia tempa produktywności, a wręcz położy cały zakład. Przykład z mojej branży – wygaszenie pieców w przemyśle szklarskim spowoduje nieodwracalne uszkodzenie tych pieców.
• Jakie powinny być zatem środki zaradcze?
– Działania doraźne, które powinniśmy już wprowadzać, a które są często wyśmiewane w mediach prorządowych, to takie, jakie już promuje się na Zachodzie: pisanie scenariuszy, jak oszczędzać energię. W lecie nie można nastawiać klimatyzacji, by było mniej niż 20 stopni, a z kolei w zimie nie można ogrzewać pomieszczeń powyżej 20 stopni. We Francji czy Holandii mówi się już o tym, by racjonować wodę nawet do celów higieniczno-sanitarnych, że prostymi zabiegami można zmniejszyć ucieczkę ciepła z budynków i mieszkań, tworząc przegrody energochłonne. Nie zdążymy przed zimą – jak chciałby premier – ocieplić budynków i wymienić okien. Trzeba o tym mówić, jak się przeorganizować, by zużywać mniej energii. Ja już zakupiłem promienniki i zamierzam skoncentrować pracę biurową pracowników w jednej, ale ogrzanej powierzchni. Takie rozwiązania warto promować też ze względów ekologicznych.
• A długoterminowo jak powinna wyglądać walka z kryzysem energetycznym?
– Chociażby odblokowanie inwestycji w odnawialne źródła energii, w szczególności odejście od krytykowanej zasady 10H, czyli że wiatrak nie może stanąć bliżej zabudowań niż 10-krotność jego wysokości. Przez takie regulacje ta branża właściwie stanęła. Jako pracodawcy postulujemy również przywrócenie korzystnych zasad dla inwestycji w fotowoltaikę, w tym autoprodukcję przez przedsiębiorców. Ja sam od dwóch lat boksuję się z administracją konserwatorską, by móc – przynajmniej czasowo z uwagi na kryzys energetyczny – zamontować na budynku produkcyjnym panele fotowoltaiczne, które nie kolidowałyby z charakterem zabudowy, ale to się nie udaje. Przedsiębiorcy mają taki problem, że nikt nie chce siąść i rozmawiać z nimi o tej profilaktyce. Cały czas się łudzimy, że ta dysfunkcja rządu zostanie przełamana.
• Na razie mamy coraz bardziej hojne programy społeczne, ostatnio 3 tys. zł dopłaty do węgla, a z drugiej strony premier mówi, że bez pieniędzy z KPO sobie poradzimy.
– No nie, nie poradzimy. Mówienie w tej chwili, że możemy zrezygnować z KPO, to jest bardzo daleko posunięta ignorancja. Złym zjawiskiem jest transferowanie pomocy społecznej, różnych parasoli ochronnych poprzez dodruk pieniądza, bo to w sposób oczywisty pobudza inflację, a ona rykoszetem odbija się na najuboższych. Wiadomo, że zbliżamy się do roku wyborczego i rząd będzie robił wszystko, żeby przede wszystkim zadowolić odbiorców indywidualnych, zapominając, że oni też gdzieś pracują. Jeśli zakłady staną i nie będą płaciły danin, to z czego rząd będzie rozdawał pieniądze?
• Po 10 latach działalności zamknięta zostanie popularna sieć cukierni Czekoladowy w Lublinie. Dobiła ją inflacja i wszechobecna drożyzna. To początek upadłości?
– To nie jest wyjątek i obecna sytuacja gospodarcza będzie je tylko przyspieszać. Ale z drugiej strony młodsze pokolenie nie ma takiego zacięcia i determinacji jak protoplaści, którzy startowali z biznesem 25 czy 30 lat temu na początku transformacji gospodarczej. Chęć wzbogacania się, szczególnie po dobiciu przedsiębiorców Polskim Ładem, czyli drastycznym wzrostem opodatkowania, zupełnie zmalała. Jeśli ktoś dorobił się majątku i teraz ma w ciągu jednego sezonu wszystko stracić, to każdy, kto liczy pieniądze, mówi sobie: „Zaraz, to może ja zgaszę światło i przynajmniej uratuję to, co już zarobiłem”. Ale z drugiej strony gdyby ten cukiernik, którego pan przywołał, wiedział, jak będą wyglądały rządowe perspektywy wyjścia z kryzysu, to inaczej by planował. Mógłby lepiej przygotować się na taki kryzys.
ZŁOTA SETKA 2021 - POBIERZ PEŁNY RANKING NAJLEPSZYCH FIRM LUBELSZCZYZNY
Pamiętajmy, że gospodarka jest bardzo wycieńczona. Najpierw pandemia, potem nagłe skutki inflacji. Przedsiębiorcy niwelowali to poprzez schodzenie z marży, ale nie można robić tego bez końca, tym bardziej. że za chwilę przyjdzie jeszcze ponosić skutki przestojów w produkcji, czy horrendalnych rachunków.
• Jak zatem przejść przez nadchodzący kryzys obronna ręką?
– Mądry gospodarz, mądry ojciec nie ulega wszystkim zachciankom swoich dzieci. Nie kupuje im lodów, gdy są przeziębione ale ich chcą, bo sam chce być popularny. Dlatego ważną umiejętnością jest kwestia oddzielenia tego, co jest zachcianką, a co długofalową koniecznością dla prawidłowego rozwoju kraju i wzrostu dobrostanu obywateli. A także tworzenie długofalowych projekcji gospodarczych, bo nic tak nie przeszkadza jak zmienność w sferze regulacyjnej. Jedna nowa ustawa powinna niwelować dwie poprzednie. Trzeba rozmawiać z partnerami społecznymi, rekomendować rozwiązana, które nie zaburzą długofalowych cyklów gospodarczych. Możemy zaakceptować inflację na poziomie 6–8 proc., bo taki jest wpływ wzrostu cen nośników energii, a reszta to są ewidentne błędy w decyzjach politycznych.
• Czyli słuchać?
– Dialog społeczny ze stroną związkową i pracodawcami zawsze był trudny. Bo każdemu rządzącemu wydaje się, że rządy arbitralne są lepsze od tych opartych na dialogu. A on jest potrzebny, bo to jest pewna profilaktyka zagrożeń społecznych, które są normalne w przypadku pojawiających się okresowo perturbacji gospodarczych. A za chwilę będziemy mieli potężne zawirowania.
A ze słuchania powinno wyjść wspólne dobro. Związki pracodawców to nie są grupy celebryckie, które chcą się wylansować. To są praktycy, eksperci, którzy mogą dać swój wkład, by nam wszystkim było lepiej. Jeśli się nie słucha, tylko uważa, że jako jedyni mamy mandat, by decydować za suwerena, to widzimy, że masa tych decyzji jest nietrafiona, zaczynając od Polskiego Ładu.
• W 1992 roku Bill Clinton wygrał wybory prezydenckie hasłem „Gospodarka, głupcze”. Po 30 latach wciąż to obwiązuje?
– I z całej naszej rozmowy powinno to najmocniej wybrzmieć. Przez ostatnich siedem lat myślano, że transfery socjalne i zadłużanie można bezkarnie robić w nieskończoność. Dialog w przestrzeni społecznej i gospodarczej jest niezwykle potrzebny. Nieliczenie się z głosem innych, nawet z mniejszością, nie jest dobrą drogą. W krajach zachodnich konsensus jest niemal prawem stanowionym; u nas niestety może być w każdej chwili wyrzucony do kosza.