Przeciwko budowie elektrowni wiatrowej protestują mieszkańcy trzech miejscowości. Jak dotąd skutecznie.
– Popieram i protest mieszkańców, i budowę farmy. Wiatraki nie powinny jednak stać zbyt blisko domów. Nie wiadomo przecież, jakie mogą powodować skutki dla zdrowia – mówi Grzegorz Cieślak, sołtys wsi Zalesie.
Pod koniec listopada miejscy radni mieli wprowadzić zmiany do planu zagospodarowania przestrzennego gminy. Tak, aby na polach mogło stanąć pięć masztów z wiatrakami. Ale sprzeciw mieszkańców trzech miejscowości okazał się na tyle skuteczny, by głosowanie w tej sprawie odłożyć na później.
– Burmistrz wycofał tę uchwałę z porządku obrad – mówi Tomasz Bany, zastępca burmistrza Ryk. – Skoro ludzie protestują, są być może za mało uświadomieni. W gestii firmy, która chce zbudować wiatraki, leży teraz to, aby ich przekonać. Być może trzeba zaproponować im wyjazdy i spotkania z sołtysami wsi, w których są już wiatraki.
– Nigdy nie będzie tak, że nikt nie zaprotestuje – mówi Jerzy Gąska, burmistrz Ryk. – Ale jeżeli to pięć, dziesięć czy piętnaście osób, to do sprawy trzeba wrócić.
Według burmistrza, zmiana lokalizacji farmy wiatrowej nie jest możliwa. – Wiatraki to nie hala sportowa, którą można postawić wszędzie. Stawia się je tam, gdzie wiatr jest najsilniejszy – tłumaczy Gąska.
Władze samorządowe chętnie widzą na swoim terenie takie inwestycje. – Za tych pięć wiatraków do budżetu gminy rocznie wpływałoby 500 tys. zł – mówi Gąska. – Gdybym chciał uzyskać takie przychody z podatku od działalności gospodarczej i od gruntu, to musiałyby powstać w gminie firmy na terenie 33 tys. mkw. To tyle, co 33 markety.