Milion turystów i…zaledwie kilkadziesiąt tysięcy zysku dla miasta. Interes taki sobie.
Jedno z najpopularniejszych wśród turystów miejsc w Kazimierzu odwiedziliśmy w weekend. Żeby wejść na szczyt Góry Trzech Krzyży, u jej podnóża trzeba zapłacić złotówkę. Mężczyzna przyjmujący pieniądze nie wydał nam biletu. Z kieszeni wyciągnął go dopiero po naszej prośbie.
Na szczycie było wielu turystów. - Jestem tu po raz pierwszy. Nie wiedziałem, że za wejście na górę trzeba płacić. Aż się pokłóciłem z mężczyzną na dole, bo go zapytałem, czy za to, żeby się pomodlić też trzeba płacić - denerwuje się Michał Kwarciak, mieszkaniec województwa małopolskiego.
Inni turyści przyznają, że złotówka to niewygórowana cena. - Nie szkoda nam tych pieniędzy, bo zapewne trafiają na remonty kazimierskich zabytków - mówią Wioletta Deć i Mariusz Krysiński z Warszawy.
W ciągu kilkunastu minut naliczyliśmy ok. 50 turystów, którzy weszli na górę. Zapytaliśmy ich, czy płacąc dostali bilety. Większość ich nie otrzymała. To znaczy, że ich pieniądze nigdy nie zostaną zaksięgowane.
Roczna opłata za dzierżawę góry wynosi jedynie 41 tys. złotych. Z tych pieniędzy miasto nie wyremontuje wielu zabytków. Zapytaliśmy dzierżawcy, ile osób każdego roku wdrapuje się na górę. - Nie pamiętam tego - odpowiedział nam Dariusz Góźdź.
Nikt tak naprawdę nie wie, ilu turystów rocznie odwiedza Kazimierz.
Miejscy urzędnicy szacują, że jest to około miliona osób. Góra Trzech Krzyży to punkt obowiązkowy niemal każdej wycieczki. Dlatego może się wydawać, że do kasy miasta powinno trafiać kilkaset, a nie jedynie kilkadziesiąt, tysięcy złotych. Tak się jednak nie dzieje. - W drugiej połowie marca ogłosimy nowy przetarg na dzierżawę góry. Być może tym razem uda się uzyskać lepszą sumę - mówi Maciej Żurawiecki, zastępca burmistrza Kazimierza Dolnego.