Nie tylko jemu pomógł. Z jego usług korzystał już m.in. Marian Opania i Bohdan Łazuka. Bo co zrobić, jak auto się zepsuje? Albo próbować samemu naprawiać, prosić znajomego albo wezwać pomoc drogową.
- Technika i samochody zawsze mnie interesowały - opowiada Jerzy Jabłonka, właściciel firmy AM-Ekspert w Puławach. W 1980 roku ukończył studia na Politechnice Lubelskiej na kierunku - jakżeby inaczej - samochody i ciągniki, budowa eksploatacja.
Pierwszym pojazdem, jaki kupił podczas studiów był trójkołowy Velorex, którym - po własnoręcznym wyremontowaniu pojechał z nowo poślubioną małżonką w podróż poślubną do Jantaru. Do pracy przyjął się jako zwykły robotnik. Dyplom inżyniera schował do najgłębszej kieszeni kufajki.
Pierwszy wyjazd do wypadku
- Bardzo to przeżyłem, byłem wtedy młody, miałem 28 lat. Pamiętam to bardzo dokładnie, ponieważ pomoc drogowa i cała procedura z tym związana trwała strasznie długo. Zmiażdżony fiat tkwił pod tym starem dwa dni, a w fiacie leżał cały czas nieboszczyk. Dziś, jak sobie o tym pomyślę, to naprawdę aż wierzyć mi się nie chce, że tak było naprawdę.
Potem był początek stanu wojennego, działalność w Solidarności i…wyrzucenie z pracy.
- Wtedy właśnie zaświtał mi w głowie pomysł na otwarcie własnej działalności - mówi pan Jerzy. - Mimo, że byłem magistrem inżynierem mechanikiem, to i tak musiałem zdobyć dyplom mistrzowski z zakresu tejże właśnie mechaniki pojazdowej. Oczywiście egzaminy zdałem, założyłem firmę i sam sobie w niej byłem szefem i pracownikiem. To był 1982 rok, była to pierwsza prywatna firma pomocy drogowej, funkcjonująca pomiędzy Lublinem, Radomiem i Warszawą.
Pierwszy samochód
- Dostałem za to olbrzymie pieniądze, na tamte czasy to było 34 tys. złotych, co stanowiło około 1/5 wartości nowego malucha - dodaje Jabłonka. - Wtedy też zacząłem współpracować z milicją, zlecali mi usługi - ciężko było, bo pracowałem sam - dodaje po chwili.
Potem były kolejne zakupione samochody, radziecki UAZ z silnikiem Ursusa C-360. - W samochodzie było tak głośno, że musiałem jeździć w słuchawkach na uszach żeby nie ogłuchnąć.
Dziś dysponuje już profesjonalnym sprzętem do pomocy na drodze.
Kiedy rozpoczął współpracę z Assistance, zaczął się ruch w interesie. Było dużo zleceń, wyjazdy po całej Polsce i nawet za granicę. Firma przynosiła coraz większe zyski. Trzeba było zatrudnić pracowników, dokupić samochody, powiększyć firmę.
- Kiedyś nie było czym pracować, a spać chodziło się co trzecią noc, dziś samochody i pracownicy czekają na telefon, śpi się dużo spokojniej, a zleceń jest dużo mniej - mówi właściciel.
Klienci
- Nie chciałem wtedy pieniędzy, otworzyliśmy samochód i już. Za to Olbrychski podarował mi i mojemu pracownikowi swoje książki z autografem.
Andrzej Grabowski po holowaniu swojego zepsutego samochodu do Krakowa konsultował z Jabłonką kupno nowego pojazdu. Potem szukał po salonach samochodowych aż w końcu kupił. Był to chrysler, taki model, jaki rozbiła nasza pływaczka Otylia Jędrzejczak.
Zlecenia
- Pamiętam też niedawny wyjazd do Dęblina - samochód osobowy nie ma świateł, a kobieta nie umiała sobie z tym poradzić. Wysłałem kierowcę na miejsce, a kiedy był dosłownie trzy kilometry przed Dęblinem, zadzwoniła ta pani i powiedziała, żeby nikt już nie przyjeżdżał, bo ona zwyczajnie tych świateł nie włączyła - opowiada z uśmiechem Jerzy Jabłonka.
Albo inna historia. 2007 rok. Nad Wisłą w okolicach Janowca znaleziono samochód osobowy. Policja niestety nie znalazła kierowcy tego samochodu. Firma Jerzego Jabłonki zabrała auto na parking, po kilku dniach na placu pojawił się znany jasnowidz, który na zlecenie rodziny przyjechał szukać tego kierowcy.
- Rozmawiałem z tym jasnowidzem na naszym parkingu. Kiedy obejrzał ten samochód, miał swoją wizję gdzie może znajdować się ów kierowca. Twierdził, że jest na bagnach w okolicach Warszawy. Może to zabrzmi dziwnie, ale miałem wtedy jakieś dziwne przeczucie, że on może znajdować się gdzieś w naszych okolicach. Miałem wtedy rację - po dwóch dniach tego kierowcę znaleźli ludzie w lesie w okolicach Oblas - wspomina właściciel firmy.
Jakie najczęściej auta zawodzą?
Jest tam silna stacja TV, dużo linii energetycznych i to jest czasami przyczyną tego, że samochodu nie można uruchomić. Wtedy firma zabiera auto na platformę i po odjechaniu z feralnego miejsca silnik pali jak gdyby nigdy nic. Często też zdarza się tak, że kierowcy tankują inne paliwo do auta niż powinni.
Jeżeli samochód jest na gwarancji, to wtedy wędruje do serwisu a jeżeli nie, to wtedy my się zajmujemy jego naprawą.
Na początku działalności, kiedy samochód był zabrany na parking, jego właściciel starał się go odebrać jak najszybciej. Wtedy to były syrenki, małe i duże fiaty. Właściciele o nie dbali. Dziś zalegają na placu całkiem dobre marki. Właściciel nie śpieszy się po jego odbiór, a firma nikogo nie zmusi by zabrał auto z parkingu, bo za niego nie płaci.
Skąd bierzecie informacje o wypadkach lub kolizjach drogowych?
O tym, że taka firma istnieje, ludzie dowiedzieli się wiele lat temu "drogą pantoflową” i to skutkuje do dziś, obecnie doszły do tego reklamy w mediach.
- Pracownicy mojej firmy nie stają na skrzyżowaniu jak sępy i nie czekają na wypadek - mówi pan Jerzy. - To niebezpieczny zawód, wyczerpujący i bardzo odpowiedzialny. Trzeba mieć też dużo cierpliwości dla klienta, bo czasami wzywają nas do bardzo błahych zdarzeń, np. złapali gumę i muszą zmienić koło, a nie wiedzą o tym czy mają zapas czy też nie. Zdarzyło się kiedyś, że trudno było dogodzić klientce, właścicielce zepsutego jaguara, która miała do nas pretensje o to, że zachodzące słońce świeciło jej w oczy przez szyby holownika, którym wracała do domu.