Kiedy miała 5 lat, pojechała do majątku babci w Wilkołazie. Zapamiętała smak parmezanu i dobrych oliwek.
W poniedziałek o 18 Nałęczów pustoszeje. Z piekarni Zarzyckiego pachnie zaczynem na poranny chleb. W sklepiku "Aga” Agnieszka Rodzik dogląda półek. Po chwili niesie z zaplecza 3 słoiki pasty truflowej. I jak skarb układa pomiędzy słoiczkami suszonych pomidorów, w których zaklęte jest toskańskie niebo.
- Po truflową pastę przyjeżdżają do mnie ci, którzy kochają dobry smak.
• A może to przez Francuzów, którzy uważają trufle za największy afrodyzjak?
- Może - zagadkowo uśmiecha się Agnieszka. Wysoka blondynka, zdecydowane usta i oczy, które chowa za okularami. Małomówna. Dopiero, gdy zapytam o przepis z pastą truflową - w jej oczach zapalają się ogniki radości.
Oszołomienie
• Pani Agnieszko, kupuję pastę truflową. Pod choinkę. Co dalej?
- W sobotę będę miała ser provolone. Żółty, twardy, z mleka krowiego zmieszanego z owczym. Trzeba ukroić plastry, włożyć do malutkich kamionek, na to po łyżce truflowej pasty i zapiec. Proszę podać żonie z kawałkiem placka pod pizzę. Po włosku foccacio, którym zgarnia się ten cudowny serowo-truflowy krem.
• A najprościej?
- Ugotować dobry makaron. Na przykład tagliatelle. Ale mogą być kokardki. Dodać 2 łyżki pasty truflowej. Wymieszać. Do tego białe wino.
Podróż sentymentalna
Agnieszka zamyka oczy. Opowiada. O małej Agnisi, która wybrała się w podróż do majątku babci Marii Radomskiej w Wilkołazie. Edmund Radomski (pradziadek Agnieszki) był administratorem majątku Zamoyskich.
- Kiedy dziś wspominam tamten szczęśliwy czas, to został mi na języku smak parmezanu, dobrych oliwek, kaparów z nasion nasturcji, które zniknęły z polskich domów w czasie PRL.
• Zostały jakieś pamiątki w domu po babci?
- Po dziadku ze strony ojca Janie Czyżewskim. Została też w rodzinie romantyczna historia o babci Leokadii Czyżewskiej. Mieli z dziadkiem duży dom, winnice, w Rostowie nad Donem. A ona całe życie kochała się w jednym Gruzinie - opowiada Agnieszka Rodzik.
Parmigiano reggiano
Czyli parmezan pochodzący z okolic Parmy.
- Potrzebuje dwóch lat, żeby dojrzał w nim ostry aromat. Im starszy ser, tym intensywniejszy jego smak. Włosi używają tego sera prawie do każdego posiłku. We włoskich lokalach na każdym stole stoi miseczka z tartym parmezanem. Równie dobry jest ser grana padano. Wystarczy kupić sobie mały kawałek. W lodówce poleży długo. Zetrzeć na tarce. Do makaronu, pizzy. Miód - opowiada Agnieszka. I wzdycha: Ale ze mnie łakomczuch.
• Co do sera pod choinkę?
- Ja bym sobie kupiła na święta kapary. Najlepiej w soli. Doskonałe do sałatek. Buteleczkę dobrej oliwy. I koniecznie oliwki. Na różne sposoby nadziewane. Najlepiej kawałkami cytryny.
Razem
Mąż, Grzegorz już o czwartej był po towar.
O szóstej w sklepie.
Sprawdzenie, co na półkach.
O 10 wspólna kawa.
Potem faktury, kwity.
I tak do wieczora.
Potem obiad.
Raz gotuje Agnieszka, raz mąż.
Co?
Na przykład romans polędwicy z truflami.
- Musi pan polędwicę wołową pokroić w medaliony. Nie rozbijać, tylko lekko rozgnieść ręką. Co najwyżej pobić tępą stroną noża. Oprószyć solą z pieprzem. Posmarować grillową patelnię oliwą za pomocą pędzelka. Pod koniec smażenia na wierzch mięsa nałożyć trochę pasty truflowej. Zostawić na minutkę. I podać z rukolą. W otoczeniu pieczonych ziemniaków.
• Czy bez męża sklep dałby radę?
- Nigdy w życiu. To on jest przebojowy, potrafi zaryzykować. A poza tym, ciągnie mnie, mięczaka - do góry. I za to dziękuję mu - dodaje Agnieszka. - I kochanym dziewczynom: Wioli Lewtak i Eli Skorupskiej.
Oszołomienie z czekoladą w tle
Ktoś kupuje oliwki nadziewane anchois.
- Pamiętam, jak często wpadała do nas Hanka Bielicka. Rozglądała się, dajcie kochane jakieś pralinki - mówiła, kupowała, dobierała dobrą czekoladę. Tak jak Ewa Sałacka. Bo w dobrej czekoladzie jest zaklęta dobroć.
• Co to znaczy?
- No, człowiek jak zje kawałek, robi się lepszy. Na przykład czekoladę z ziarnami kakaowego drzewa. Albo z ostrą papryczką chili.
• Czekolada, na ostro?
- To niech pan spróbuje z kimś bliskim zjeść czekoladę o aromacie cytrynowej trawy. Z ziarnami zielonego pieprzu. Albo czekoladę z indyjską garam masala. Coś niebywałego. Oszołomienie. Jeszcze lepsza może być tylko chałwa Koska - opowiada Agnieszka Rodzik.
Nałęczowski restaurator, Jerzy Strzyż twierdzi, że Agnieszka jest w Nałęczowie skarbem.
- Proszę pana, w malutkim sklepiku, na paru metrach ma pan cały świat na dłoni. Tyle dobroci - mówi Strzyż.
• Cena nie jest zaporą?
- Słoiczek wyśmienitych suszonych pomidorów kosztuje 8 zł. Starczy na kilkanaście potraw. Puszka oliwek z cytryną podobnie. Jasne, że trufle są drogie. Ale czy ja wiem. Słoik ma prawie pół kg, kosztuje około 50 zł. Bierze się po łyżce do potrawy. Resztę zalewa oliwą. W lodówce stoi kilka miesięcy.
Chałwy smak
W eleganckim pudełku tuzin białych kłębuszków.
- Wyjmuje pan jedną kulkę, rozsnuwa na talerzu jak watę cukrową. Palce się lepią nieprzyzwoicie. Teraz na patelnię pół tabliczki czekolady. Delikatnie rozpuścić i cienką strużką polać chałwę na talerzu - opowiada Agnieszka Rodzik.
• Czy miała pani taki moment, że rzuci pani sklep?
- Niejeden raz.
• Co przeważyło?
- Mąż, który mnie wspiera...
W sklepiku Agnieszki coraz to zjawi się gwiazda z pierwszych stron gazet.
Przy okazji pobytu w salonach odnowy, termach, sanatorium.
- Nie chcę się licytować na nazwiska. Bo nie to jest najważniejsze.
• A co?
- Że tu wracają. Opowiadają, co ugotują na święta. Podpowiadają, czego jeszcze nie mam, co mąż powinien sprowadzić. Ale tak naprawdę to nie gwiazdy są najważniejsze.
• A kto?
- Mieszkańcy miasteczka. Starsza pani, która ze skromnej emerytury kupi sobie chałkę obok, do mnie przyjdzie po konfiturę z imbirem. Emerytowany profesor medycyny - przychodzi po buteleczkę balsamico. Nauczycielka po świeżą rukolę. A zakochani po Koskę.
• Kłębuszki?
- Tak, nie mogą się powstrzymać. Wyjmują z pudełka i karmią się nawzajem. Może te kłębuszki przynoszą szczęście - mówi w zadumie.