(fot. PPN-T)
Okna, których nie można otworzyć, usychające drzewa, niewykorzystywane urządzenia, zbyt duża powierzchnia, horrendalnie wysokie koszty utrzymania, a do tego poważne kłopoty z najemcami i konieczność dotowania z miejskiej kasy. Tak w skrócie wygląda sytuacja Puławskiego Parku Naukowo-Technologicznego.
Na budowie parku naukowego miasto, dzięki unijnym funduszom i dość niskim wkładzie własnym, zyskało majątek o wartości ponad 100 mln zł. Niestety, to jeden z niewielu pozytywów, jaki można wskazać po siedmiu latach funkcjonowania Puławskiego Parku Naukowo-Technologicznego.
Okna szeroko zamknięte
Pierwszym błędem, jaki popełniono, była lokalizacja technoparku. Biura dla rozwijających się firm utworzono niemal w „lesie”, kilka kilometrów od centrum, bez dogodnego dojazdu. Drugim był projekt budynku. Z jednej strony park jest znacznie przeskalowany (12 tys. mkw. to niemal tyle samo, ile oferuje LPNT w Lublinie, siedmiokrotnie większym mieście). Z drugiej ma niekorzystną, zbyt dużą ilość powierzchni wspólnych, na co wpływają m.in. bardzo szerokie korytarze. Skutek jest taki, że spółka może wynająć zaledwie około połowy z całej powierzchni, którą dysponuje.
Z kolei nieotwierające się okna (wszystkie) podwyższają ilość zużywanej energii elektrycznej (klimatyzatory, wentylacja). Jak przyznaje Tomasz Szymajda, prezes PPNT, spółka płaci za prąd ok. 40 tys. zł miesięcznie. Pół miliona rocznie potrzeba na zapłatę podatku od nieruchomości.
Komornicy ścigają pseudoprzedsiębiorców
Nie udał się także wybór pierwszych najemców oraz sprzętu, jaki z myślą o nich zakupiono. Wielu przedsiębiorców nie tylko nie płaciło czynszu, ale nie prowadziło w zajmowanych powierzchniach żadnej działalności.
Większość udało się już eksmitować, chociaż jak zdradził prezes spółki, nie było to łatwe (jeden z najemców zamieszkiwał w wynajmowanym pomieszczeniu). Sądowe orzeczenia w sprawach dotyczących zwrotu zaległości na niewiele się zdają, a komornicy nie pozostawiają złudzeń. Podmioty, które weszły do PPNT, jak mówi prezes Szymajda, „nie posiadają i nigdy nie posiadały żadnego majątku”.
Piec nie piecze, drzewka schną
Błędne wydaje się również samo założenie bazujące na zakupie drogiego, specjalistycznego sprzętu dla „firm”, które nie tylko go nie potrzebują, ale nawet nie potrafią z niego korzystać. Do rangi symbolu wyrósł amerykański piec do spieku proszkowego warty ponad 4 mln zł. Nie został wykorzystany ani razu!
– Gdy spółka powstała (w 2016 r. – dop. red.) on nie działał. Musieliśmy dołożyć starań, żeby go uruchomić. Urządzenie jest już sprawne, ale nadal nie spełnia swojej funkcji – mówi szef technoparku.
Chodzi o to, że nadal nie istnieje żaden komercyjny podmiot, który użytkowałby go do produkcji precyzyjnych elementów. Zanim do tego dojdzie, Polacy muszą poznać nową technologię. Piec mają „oswajać” naukowcy z Politechniki Warszawskiej.
Zakupiono również inne „zabawki”, które łącznie z adaptacją pomieszczeń, kosztowały ok. 20 mln zł. Przykład – zestaw telefonii satelitarnej. – To bardzo profesjonalny, dobry zestaw. Niestety, nikomu nie jest potrzebny – przyznaje Tomasz Szymajda.
Na kolejne niedociągnięcia uwagę zwraca prezydent Puław, Paweł Maj. Jak mówił podczas ostatniej sesji rady miasta, zabrakło m.in. rampy dla ciężarówek, a dach wymagał już gwarancyjnych napraw.
– Poza tym przy zbiornikach wodnych sypią się płytki, a drzewa wokół PPNT usychają, bo nie zastosowano pod nimi żyznej ziemi – wymieniał, sugerując odpowiedzialność osób „nadzorujących wykonanie” tego przedsięwzięcia.
Dotacje są nieuniknione
Według prezesa PPNT, gdyby wynajętych zostało 100 proc. powierzchni, to nawet po kilku latach, przy obniżonej pomocy publicznej, nie ma szans na finansowe bilansowanie się spółki.
– Łatwo to policzyć, tych pieniędzy nie wystarczy – podkreślał Szymajda.
Oznacza to, że ten technopark jest skazany na kolejne lata dotowania z budżetu miasta. W tym roku pomoc ta wyniesie ok. 2 mln zł. To suma zbliżona do wartości całego budżetu obywatelskiego. Niestety nie widać przy tym żadnych szans na to, żeby ekonomiczna samodzielność PPNT rosła.
– To nasza duma, ale też kłopot – ocenił radny Ignacy Czeżyk i zaapelował do pozostałych samorządowców, by do tego „dziecka” podchodzić z miłością. Zalecił również jego dalszą obserwację i dotowanie.