W wyniku pożaru, do którego na początku lutego doszło w Klementowicach (gm. Kurów), dwie rodziny straciły cały dobytek. Dzisiaj mieszkają u swoich bliskich, sprzątają pogorzelisko i dziękują za pomoc, jaka do nich napływa. Ich dom wymaga kapitalnego remontu. Straty są ogromne.
Była noc z piątku na sobotę, 5 lutego, gdy Beata Furtak usłyszała niepokojące dźwięki wydobywające się z kratki wentylacyjnej. Chwilę później z wywietrznika buchnął ogień. Kobieta zorientowała się, że się pali i obudziła domowników. Jej mąż zadzwonił po straż, wyprowadził rodzinę na zewnątrz i wrócił ratować najcenniejsze rzeczy.
W tym samym czasie ratować się próbowała też z druga z rodzin zamieszkujących dom, państwo Grykałowscy. Mąż pani Joli wyprowadził syna z płonącego pokoju na korytarz i pobiegł zakręcić gaz. Kobieta w trakcie ucieczki oddychała gorącym powietrzem. Choć dym utrudniał widoczność, po omacku odszukała klucz, którym otworzyła drzwi na zewnętrzne schody.
– Stałam i próbowałam je otworzyć. Wtedy nawdychałam się żaru, który poparzył mi gardło. Pozostali domownicy wybiegli dołem. Ja chciałam górą, bo uznałam, że tak będzie najszybciej. W końcu udało nam się razem z synem wyjść na schody. Wybiegłam na podwórko boso, w koszuli. Stałam na śniegu, ale nie czułam zimna – opowiada pani Jola.
W oczekiwaniu na straż, jej mąż i szwagier, odkręcili wodę i sami zaczęli polewać górną kondygnację. Chwilę później na „alei Grykałowskich”, jak rodzina nazwała wąską ścieżkę prowadzącą na posesję, zaroiło się od wozów strażackich. Pożar udało się opanować. Uratowano dach i poddasze. Niestety: całe piętro zniszczył ogień. Boazerie, instalacje, podłogi, ściany, sufity – z tego wszystkiego zostały osmolone zgliszcza. Szyby w oknach rozsypały się, a parter z zalała woda. Na dodatek, jedna ze ścian popękała i wymaga rozbiórki. Straty wstępnie oszacowano na 200 tys. zł.
Na szczęście większości domowników nic się nie stało. Najbardziej ucierpiała pani Jola, która następnego dnia sama zgłosiła się do lekarza. Tydzień spędziła na oddziale toksykologii szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie. Do dzisiaj ma trudności w mówieniu, a głos to jej narzędzie pracy. Jest nauczycielką w puławskim liceum.
– Nadal mam przed oczami sceny z tego pożaru. To wywołuje ogromne emocje. Dużo zawdzięczamy Beacie. Gdyby nie usłyszała tych trzasków, gdybyśmy wszyscy spali, nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się stać. Nie uratowalibyśmy się – przyznaje nasza rozmówczyni.
Pomoc płynie z każdej strony
Tuż po pożarze obydwie rodziny znalazły schronienie u swoich dzieci, jedna w Lublinie, druga po sąsiedzku; w Klementowicach. Gdy służby zakończyły prace, krewni, znajomi, a nawet obcy ludzie ruszyli z pomocą. Szybko założyli internetową zbiórkę, zaoferowali rzeczy codziennego użytku.
Strażacy z Klementowic zebrali pieniądze od mieszkańców, chodząc od domu do domu. Efekt: 43 tys. zł.
Kolejne ponad 39 tys. zł to pieniądze od internautów (zrzutka.pl).
– Taka pomoc na pewno bardzo się przyda. Jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy nas wspierają. Nie spodziewaliśmy się, że odzew będzie tak duży. Dziękujemy wszystkim z osobna – mówi Rafał Grykałowski, starszy syn pani Joli.
Odzew naprawdę jest wyjątkowy. Jedna z kurowskich firm do Klementowic podstawiła ciężarówki, którymi wywożono gruz. Inna, z Wilkołaza, po kosztach wypożyczyła osuszacze, które przydają się na parterze. Lokalna chłodnia, GP „Klasa” przyznała 5 tys. zł wsparcia. Wiele osób zgłosiło się do ciężkiej pracy przy skuwaniu tynków, wynoszeniu spalonych rzeczy. Roboty jeszcze się nie skończyły.
Z pożaru cudem przetrwały najważniejsze dokumenty i – jak mówią domownicy – także święte obrazy, które wisiały na ścianach. Cała reszta, z komputerami, zdjęciami, książkami, rzeczami osobistymi, została zniszczona.
– Wszyscy żyjemy i to jest najważniejsze. A kiedy się wprowadzimy, trudno powiedzieć. Może za dwa lata, jeśli będą pieniądze na remont – mówi pani Jola.
Potrzebne materiały
Obydwie rodziny najbardziej potrzebują obecnie materiałów budowlanych, szczególnie pustaków do odbudowy spękanej ściany.
– Niestety: nie ma ich na składach. Jeśli komuś zbywają, możemy je odkupić – deklaruje Rafał Grykałowski. – Przydałyby się także druty stalowe, kleje, a także coś do usuwania sadzy.
Niestety: dom nie był ubezpieczony, więc rodziny nie mogą liczyć na odszkodowanie. Dlatego liczą dalszą pomoc ze strony darczyńców. Pomagać można zarówno przez wspomnianą stronę zrzutka.pl, jak i przekazując swój 1 proc. podatku w rozliczeniu PIT.
Wystarczy podać KRS kurowskiej straży pożarnej 0000033324, a jako cel wpisać „Pogorzelcy Klementowice”.