Cumujący przy bulwarze statek nie wytrzymał naporu kry. Uderzył w nabrzeże, niszcząc drewniane schody. - Wszystko przez to, że w porcie nie pozwolono mi cumować - twierdzi właściciel statku.
Dziś rano okazało się, że łódź zniszczyła część drewnianych schodów prowadzących z brzegu do rzeki. Całe szczęście, że wody w rzece nie było zbyt dużo. Gdyby poziom Wisły był większy, statek mógłby zostać wypchnięty przez lód jeszcze dalej. Wtedy zniszczenia byłyby znacznie większe.
Sprawdziliśmy, czy są przepisy regulujące cumowanie statków zimą, kiedy rzeki zamarzają.
- Prawo mówi, że to właściciel jednostki jest odpowiedzialny za to, żeby w okresie zimowym przetransportować ją do portu albo w inne bezpieczne miejsce - informuje Bogdan Maślanka, dyrektor Urząd Żeglugi Śródlądowej w Warszawie.
- Zazwyczaj jeszcze przed zimą staramy się nakłonić armatorów do tego, żeby zabezpieczyli w odpowiedni sposób swoje statki. Chodzi nam o zagrożenie, które może spowodować kra lodowa. Ale nie do każdego udaje nam się dotrzeć - dodaje Maślanka.
Właściciel statku, który zniszczył fragment nabrzeża, odpowiada, że w okolicach Puław nie ma miejsca, gdzie mógłby bezpiecznie przezimować swoją jednostkę. - Chcieliśmy cumować w puławskim porcie, ale nie zgodzono się na to.
Powiedziano mi, że prywatne jednostki nie mogą tam przebywać. Poza tym, drewniane schody powinny być zimą rozbierane - uważa Artur Dziekoński, właściciel statku Oleńka.
- Pan Dziekoński nie zwracał się do nas w tym roku z prośbą o cumowanie w porcie. A każdy, kto do nas się w tym roku zgłosił, otrzymał taką zgodę - dementuje Dariusz Bogacz, rzecznik Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Warszawie, do którego należy puławski port.
A. Dziekoński podnosi też, że prowadzące na brzeg rzeki drewniane schody powinny być na zimę rozbierane. Pracownicy Urzędu Miasta, który jest właścicielem bulwaru, mają jednak inne zdanie. - Ani wykonawca bulwaru, ani zarządca terenu nigdy nie informował nas o tym, że schody powinno się rozbierać na zimę - mówi Izabela Giedrojć z UM w Puławach.
Po kilku godzinach właściciel statku zepchnął go z brzegu z powrotem do wody. Obiecał też naprawienie zniszczonego fragmentu nabrzeża. - Straty nie są poważne i postaramy się je usunąć - zapowiedział Dziekoński.