Anastazja Górska to 6-letnia dziewczynka, zmagająca się ze śmiertelnie groźną, nieuleczalną chorobą - złośliwym nowotworem nadnerczy. Guz rośnie w szybkim tempie. Według lekarzy, w obecnym stadium jest nieoperacyjny. Matka dziecka, pani Monika, nie traci nadziei, ale potrzebny jest cud.
>>> Zbiórka na leczenie Anastazji Górskiej.
O tym, że Nastka, jak zdrobniale nazywa ją mama, ma raka, jej najbliżsi dowiedzieli się dwa lata temu. Guz na nadnerczu był tak duży, że przy jego operacyjnym usunięciu, lekarze musieli wyciąć także nerkę.
- Wierzyliśmy wtedy, że to wystarczy, że wszystko będzie dobrze. Trzy miesiące po operacji wróciliśmy do domu, żegnając się z oddziałem dziecięcej onkologii. Wydawało nam się wtedy, że już na zawsze - opowiada Monika Ochal, mama Anastazji.
Te dwa lata były czasem względnej normalności. Dziewczynka rosła, rozwijała się, śmiała i bawiła razem z dwójką rodzeństwa. Niestety, we wrześniu koszmar wrócił i to ze zdwojoną siłą. Pojawił się silny ból brzucha, na który nie pomagały żadne leki z domowej apteczki. Do cierpiącej sześciolatki przyjechało pogotowie. Dziecko trafiło do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie. Po badaniu USG obawy o najgorsze potwierdziły się. Nowotworowa zmiana była jeszcze większa niż przed dwoma laty. Na domiar złego, są już przerzuty na płuca, a w otrzewnej zaczęła zbierać się woda. Operacja na tym etapie nie wchodzi w grę.
26 października na "SiePomaga.pl" zarejestrowano zbiórkę pieniędzy na zabieg z użyciem lasera oraz rehabilitację. Według fundacji, z którą kontaktowała się rodzina dziewczynki, na ten cel potrzeba ok. 100 tys. zł. Takich pieniędzy rodzina z Dęblina nie ma. Jak dotąd internauci wpłacili niecałe 5 tys. zł. Niestety, zabranie nawet całej sumy nie wystarczy do uratowania życia Anastazji. Potrzeba jeszcze remisji, zmniejszenia guza do rozmiarów operowalnych.
- Wiem, że jest bardzo źle. Lekarze przygotowują mnie na najgorsze. Nastka jest obecnie leczona paliatywnie, otrzymuje silne leki uśmierzające ból. To wszystko, co teraz możemy dla niej zrobić - mówi pani Monika, która od tygodni więcej czasu spędza w szpitalach niż we własnym domu. - Nadal mam nadzieję, że znajdą się specjaliści, nawet za granicą, którzy byliby w stanie uratować moją córeczkę - przyznaje. - To teraz nasza jedyna szansa - dodaje.