– Nie będzie przesady jeśli powiem, że Nałęczów byłby innym miastem gdyby nie towarzystwo. Być może brzydszym, o niszczejącej przyrodzie i zdegradowanym krajobrazie. Już 95 lat temu, kiedy organizacja powstawała, jej głównym celem była potrzeba ochrony naturalnej urody tego miejsca. Tworzyli ją ludzie zakochani w Nałęczowie: ziemianie, lekarze, nauczyciele a także bogaci rzemieślnicy. Jednym z pierwszych przedsięwzięć ówczesnych działaczy TPN było postawienie szlabanu tak, aby piękną aleją Lipową nie jeździły zaprzęgnięte w konie i niszczące to miejsce fury chłopskie. I tak było aż do lat powojennych. Towarzystwo niestrudzenie walczyło o zachowanie starannej zabudowy, o to, by wśród zabytkowych, stylowych willi nie powstawały architektoniczne potwory; by las okalający uzdrowisko nie uległ parcelacji; by nie niszczały wąwozy. W latach 60. ta działalność wygasła, bo to nie były czasy dla społeczników.
• Ale w 1970 roku organizacja odrodziła się z nową siłą?
– Pojawili się ludzie, którzy chcieli robić coś dla Nałęczowa. Po reaktywowaniu główną energię skierowaliśmy na działalność wydawniczą (mamy m. in. rocznik „Głos Nałęczowa”; serie o ludziach tu tworzących i historii miasta) w naturalny sposób nawiązując do tradycji literackich (Żeromski, Prus, Szelburg-Zarembina); staramy się też promować lokalnych artystów; przed pałacem Małachowskich stanęła słynna ławeczka Prusa; od lat dbamy o renowację zabytkowych nagrobków na nałęczowskim cmentarzu. Z okazji jubileuszu wznowimy książkę prof. Tadeusza Kłaka „W krajobrazie Nałęczowa”.
• Paradoksem jest, że tak
zasłużona organizacja nie ma własnej siedziby.
– I nigdy nie miała. Nasze archiwalia przechowywane są kątem na zapleczu Muzeum B. Prusa i w sieni Pałacu Małachowskich. Co gorsza, wciąż nie zanosi się na to, abyśmy znaleźli własny kąt. Zwyczajnie nie stać nas na czynsz.