Rozmowa z Anną Świątczak, żoną Michała Wiśniewskiego
– Nie jest to łatwa sytuacja. W ogóle trudno jest żyć z Michałem Wiśniewskim. On jest ciągle z przodu, a ja sobie jestem gdzieś z tyłu i robię dodatkowe rzeczy. I jest super! Mam czas, żeby zajmować się dziećmi. Kiedy urodziłam dzieci, okazało się, że jestem mamą pod tytułem "kura”...
• Michał też o sobie mówi kur domowy. Więc jak to jest?
– Nie nazwałabym go kurem domowym. Wracając jeszcze do pierwszego pytania: z Michałem trudno jest o tyle, że to nawet nie jest kategoria gwiazdy czy osoby publicznej w domu, tylko kogoś, kto ma miliard pomysłów na minutę. Czasami nie nadążam. Ja jestem trochę bardziej poukładana i odkąd mam dzieci, to jestem w ogóle taka zakotwiczona. Kiedy urodziły się dzieci, rozpostarłam skrzydła nad kołyskami i nawet babcia miała trudność w dotarciu przez pierwsze miesiące.
• Jak to było z waszą miłością?
– Trudno mi znaleźć jakiś szczególny moment. Chyba zaczęło się od przyjaźni. Jak przyszłam do zespołu, to przez pierwszy rok się Michała bałam.
• Dlaczego?
– Zawsze dało się z nim porozmawiać, ale jednocześnie w sensie zawodowym to jednak był szef. I może banał powiem, że nasza miłość rodziła się w bólach, ale to prawda. Byłam po ciężkim rozstaniu z moim narzeczonym, też muzykiem. I nagle się okazało, że te wspólne rozmowy z Michałem, roztrząsanie problemów życiowych bardzo nas zbliżyło do siebie. I nastąpiła eksplozja uczucia. Trochę niespodziewanie i trochę na zasadzie: bądźmy partnerami w złym czasie. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia.
• Jak to było z kamerami w waszym życiu?
– Mnie, na szczęście, ominęły.
• Ale były przy porodzie...
– No były. Chociaż przy porodzie był to aparat Michałowy...
• A potem zdjęcia dziecka ukazały się w prasie?
– Gdybym miała to zrobić tak po prostu, dla szumu, to na pewno bym się nie zgodziła. Ale "Fakt” zapłacił za to 10 tysięcy i to nie nam, ale Domowi Dziecka w Grotnikach. Myślę, że było warto. Chociaż, gdyby mi teraz ktoś to zaproponował, to pewnie bym powiedziała: nie. Ale ufam decyzjom Michała. Nawet jeśli za 10 lat okaże się, że były bardzo złe, to ja będę stać za nim murem, bo jesteśmy razem, jesteśmy w małżeństwie, jesteśmy rodziną.
• Co najczęściej i najchętniej kupujesz?
– Mleko Bebilon i pieluchy.
• A bardziej dla siebie?
– Niestety, niewiele. Ciuchy mam często od znajomych, którzy mają sklepy. Ja nie umiem kupować. Wchodzę do sklepu, żeby kupić czerwoną sukienkę i wychodzę z dżinsami i czarnym golfem, czego Michał nienawidzi. Powiedział kiedyś, że jak jeszcze coś czarnego zobaczy w mojej garderobie, to mnie wyrzuci...
• Twoje marzenia, lęki i obawy?
– Lęki i obawy chyba tak jak u każdego: choroba i bezsilność. A nadzieje? Na to, że będzie lepiej. Zawsze może być lepiej i spokojniej. Myślę, że nawet Michał, mimo całej swojej ekstrawagancji, potrzebuje jakiegoś spokoju, stabilizacji. Scena to scena, a życie to życie. Ja też mogę powariować, ale zawsze potem przebieram się w moje dresy i wtedy czuję luz.
• Właśnie tak wyglądasz prywatnie? Kapcie, dresy?
– Zdecydowanie. Przy dzieciach trudno znaleźć sobie czas, żeby usiąść, zrobić popcorn i coś pooglądać. Mam ciągle ambicje naukowe, jednak moi profesorowie mówią: super, bardzo cię lubimy, ale... śpiewaj. Ale zaczęłam robić doktorat i mam zamiar go skończyć!