Najlepsi żużlowcy na świecie kazali na siebie czekać kilka miesięcy, ale mimo trudnej sytuacji związanej z pandemią, sezon 2021 w PGE Ekstralidze już się rozpoczął. Inauguracja w Lublinie musiała zostać jednak odwołana, bo na drodze stanął koronawirus.
Ścisły reżim sanitarny nie powinien już zaskakiwać żadnego fana sportu, nie tylko tego żużlowego. Również zawodnicy przyzwyczaili się do tego, że w takiej specyficznej rzeczywistości stworzenie planów – na przygotowania, starty – to jedno, a ich realizacja to już zupełnie coś innego. Na własnej skórze przekonali się o tym lublinianie.
Zagraniczne wojaże
Pandemia i związane z nią obostrzenia nie po raz pierwszy zniweczyły zamiary lubelskich żużlowców. „Koziołki” miały w tym okresie przygotowawczym zaplanowane trzy wyjazdy zagraniczne – zimowy obóz narciarski, pobyt na przełomie lutego i marca w Hiszpanii oraz kolejny w połowie marca we Włoszech. Pierwszy z tych wypadów nie doszedł do skutku. Jednak następny już tak i lublinianie spędzili tydzień na Półwyspie Iberyjskim, jeżdżąc na rowerach.
– Wszyscy byli zadowoleni z wyjazdu do Hiszpanii. Wszystko nam dopisało: zakwaterowanie, treningi, rowery. Mogłaby być trochę lepsza pogoda, ale na całe szczęście nie padało i mogliśmy spokojnie trenować. Głównym celem tego obozu była jazda na rowerze. To się spełniło w stu procentach, bo jeździliśmy praktycznie każdego dnia na rowerze szosowym, niektórzy wybierali też MTB. Wszystko było fajnie zorganizowane, mieliśmy to, co potrzebne na miejscu – mówił nam po powrocie do Polski Krzysztof Buczkowski, nowa twarz w składzie Motoru.
Na panewce spalił natomiast plan wyjazdu do Włoch. Ze względu na pandemiczne obostrzenia, klub nie zdecydował się na podróż do Terenzano, aby tam po raz pierwszy pojeździć na motocyklach. Jednak zamiast tego „Koziołkom” udało się dotrzeć do słoweńskiego Krsko. Sytuacja zmieniała się na tyle dynamicznie, że kiedy tylko pojawiła się okazja do jazdy, to zawodnicy spakowali się i wyruszyli za granicę. Opłacało się, bo w Słowenii mogli zaliczyć pierwsze „kółka” w tym okresie przygotowawczym. Jak się potem okazało, jedne z nielicznych przed startem PGE Ekstraligi.
Sparingi? Nic z tego
Kompletną klapą były za to sparingi. Motor Lublin miał pierwotnie zaplanowane towarzyskie zmagania z dwoma pierwszoligowymi ekipami: Zdunek Wybrzeżem Gdańsk oraz ROW-em Rybnik. W odwodzie czekał także inny zespół z zaplecza PGE Ekstraligi, a mianowicie Unia Tarnów.
Skończyło się jednak na tym, że lublinianie zameldowali się w Gdańsku tylko na jednym treningu (pogoda popsuła im szyki). Z kolei z zawodnikami z Rybnika nawet się nie zobaczyli (ponownie niesprzyjająca aura).
– Bardzo ciężko jest dobrze wejść w sezon bez treningów czy sparingów. Dlatego właśnie niektórzy zawodnicy potrzebują tych paru meczów choćby po to, żeby swobodnie poczuć się na motocyklu. Nie mówiąc już o przetestowaniu wszystkich swoich silników i dostrojeniu ich razem z tunerem. Skoro mamy takie możliwości, jakie mamy, to wszyscy mają równe szanse i nie będzie można zwalić winy na to, że jedni mogli pojeździć trochę więcej, a drudzy trochę mniej – mówi Sebastian Trumiński, były zawodnik lubelskiego klubu, który obecnie prowadzi w Szwecji sklep z częściami do motocykli żużlowych Speedway Cent.
Kłopotliwa była również jazda na własnym torze. Ze względu na niekorzystną pogodę – obfite i nagłe opady śniegu czy niskie temperatury – „owal” nie nadawał się do prowadzenia jakichkolwiek prac z nawierzchnią, nie mówiąc już o regularnej jeździe. Dopiero w ubiegłym tygodniu zawodnikom udało się pojeździć po raz pierwszy na swojej arenie. Jak nietrudno zgadnąć, jest to dosyć dalekie od komfortowych przygotowań do sezonu.
Inauguracja przełożona
Jakby tego było mało, złe wieści dotarły do kibiców również przed samym startem ligowych zmagań.
30 marca Ekstraliga Żużlowa oraz klub poinformowały, że Jarosław Hampel miał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa w organizmie. Jak powiedział nam wtedy Jakub Kępa, prezes Motoru Lublin, żużlowiec nie przechodził zakażenia łagodnie, gorączkował. Były wicemistrz świata był definitywnie wykluczony z jazdy do 7 kwietnia.
Kilka godzin później okazało się, że pozytywne wyniki testów mieli również Grigorij Łaguta oraz jego mechanik. Rosjanin nie odczuł infekcji tak mocno jak jego kolega z drużyny. „Grisza” też musiał pożegnać się z motocyklem, ale do 8 kwietnia.
Według nowych, ligowych wytycznych z 22 marca, jeśli co najmniej dwóch zawodników spośród pięciu z najwyższymi średnimi indywidualnymi lub dwóch najlepszych młodzieżowców będzie miało pozytywny wynik testu, to zawody zostaną odwołane. Dlatego zaplanowana na 3 kwietnia inauguracja sezonu w Lublinie się nie odbyła. Domowe starcie z Eltrox Włókniarzem Częstochowa przełożono na 23 kwietnia.
W najbliższą niedzielę lublinianie zmierzą się na wyjeździe z Moje Bermudy Stalą Gorzów (zapowiedź tego spotkania na stronie 15. Dziennika Wschodniego). Natomiast dzisiaj cały zespół przejdzie testy RT-PCR na obecność koronawirusa. Jeśli wyniki będą negatywne, wtedy zawodnicy wystąpią w Gorzowie.
Skład znany od dawna
Już od listopada ubiegłego roku kibice Motoru Lublin wiedzą, kto w nadchodzącym sezonie będzie reprezentować barwy klubu.
Z ubiegłorocznego składu pozostali:
- Rosjanin Grigorij Łaguta
- Duńczyk Mikkel Michelsen
- Jarosław Hampel
- Wiktor Lampart.
Z kolei po raz pierwszy w żółto-biało-niebieskich barwach zaprezentują się:
- Dominik Kubera
- Krzysztof Buczkowski
- Mateusz Cierniak
- Rosjanin Mark Karion
- Australijczyk Rohan Tungate (jako „gość”).
Trzeba również odnotować, że kontrakt z klubem (tzw. warszawski – grzecznościowy, bez gwarancji startów) podpisał Dawid Lampart.
Na pewno oczy wielu kibiców i ekspertów będą zwrócone w kierunku Dominika Kubery. Przez ostatnie lata był on podporą juniorskiej reprezentacji Polski i świetnie spisywał się jako młodzieżowiec w Fogo Unii Leszno, z którą rok w rok zdobywał tytuły drużynowego mistrza Polski. Jako senior postanowił zadebiutować w Motorze, w którym będzie zajmować miejsce zawodnika do lat 24.
Na pierwszy mecz z jego udziałem trzeba będzie jednak trochę poczekać – działacze lubelskiego klubu nie zapłacili Unii ekwiwalentu za wyszkolenie młodego żużlowca, dlatego ten nie mógł zostać zgłoszony do jazdy. Jakub Kępa, prezes Motoru Lublin, będzie mógł to zrobić dopiero w pierwszym śródrocznym okienku transferowym, które otwiera się 19 kwietnia (potrwa do 23 kwietnia). To oznacza, że Dominik Kubera może nie wystąpić w dwóch meczach swojej nowej drużyny (z Gorzowem i Wrocławiem), a na tor wyjedzie dopiero 23 kwietnia na przełożone domowe starcie z Włókniarzem.
Takich problemów nie będzie natomiast z Krzysztofem Buczkowskim. Doświadczony jeździec przez wiele lat występował, między innymi, w klubie ze swojego rodzinnego miasta, czyli Grudziądza, a ostatnio był nawet kapitanem GKM-u. Miniony sezon kompletnie mu jednak nie wyszedł, bo był jednym z najsłabszych ogniw w ekstraligowej stawce.
– Dobrze się znamy z Krzychem i mieliśmy nawet okazję rozmawiać na ten temat. Chciałbym, żeby on się odbudował w Lublinie, aczkolwiek na pewno będzie to trudne zadanie. Po takim słabszym sezonie, stanąć na nogi – zwłaszcza, gdy każdy na ciebie patrzy i liczy – nie jest łatwo. Na jego barkach ciąży duży balast, ale mam nadzieję, że da radę to udźwignąć – podkreśla Sebastian Trumiński.
Juniorzy na start
Ze sporą odpowiedzialnością za swoje starty będą musieli zmierzyć się także juniorzy Motoru Lublin. Ubiegły sezon pokazał, że zbyt wygórowane oczekiwania potrafią sparaliżować nawet – teoretycznie – czołowych młodzieżowców. Za takich uchodzili Wiktor Lampart i Wiktor Trofimow, ale obaj spisali się kiepsko. Na pewnym etapie rozgrywek przyznał to nawet Jacek Ziółkowski, menadżer „Koziołków”.
– Wydaje mi się, że Wiktor (Lampart – przyp. aut.) musi wrócić do tej swojej najlepszej dyspozycji. O Mateusza Cierniaka niespecjalnie się boję, myślę, że fajnie się zaprezentuje w Lublinie.
Wygląda na to, że Motor ma mocnych juniorów, ale zeszły rok pokazał, że nie zawsze przekłada się to na wynik – ocenia Sebastian Trumiński.
Wspomniany Mateusz Cierniak miał efektowne wejście do nowego zespołu, bo kiedy ogłaszany był jego transfer, to razem z Krzysztofem Buczkowskim wysiadł z helikoptera, który wylądował na płycie stadionu przy Al. Zygmuntowskich. Teraz powinien pójść za ciosem i udowodnić, że jego wyniki z ubiegłego roku, gdy był jedną z czołowych postaci pierwszoligowej Unii Tarnów (ustępował tylko Szwedowi Peterowi Ljungowi), nie były dziełem przypadku i że stać go na jazdę na najwyższym poziomie.
Mają rezerwę i „gościa”
Ostatniego dnia listopadowego okienka transferowego klub ogłosił zakontraktowanie rezerwowego – Marka Kariona z Rosji. W swojej karierze regularnie uczestniczył on w zawodach młodzieżowych, między innymi w Drużynowych Mistrzostwach Rosji Juniorów czy Indywidualnych Mistrzostwach Rosji Juniorów. Miał także pewne miejsce w ligowym zespole: Wostoku Władywostok.
Z kolei 26 marca tego roku klub poinformował, że dogadał się z zawodnikiem, który będzie mógł występować w roli tzw. gościa. Chodzi o żużlowca pierwszoligowej Unii Tarnów: Australijczyka Rohana Tungate’a. Nie może on jednak zastępować polskich zawodników, bo wtedy w zespole nie będzie wystarczającej liczby zawodników krajowych.
Drużyny z PGE Ekstraligi mogą zapraszać do siebie jeźdźców, którzy – ze względu na sytuację pandemiczną w Polsce – będą mogli wspomóc klub w kryzysowym momencie. Warto podkreślić, że przepisy dotyczące „gościa” zmieniły się w stosunku do ubiegłego roku. „Regulamin Drużynowych Mistrzostw Polski” przewiduje, że taki żużlowiec może być zgłoszony do jazdy jedynie w przypadku, kiedy „u co najmniej jednego zawodnika spośród pięciu z najwyższymi średnimi indywidualnymi w składzie aktualnej na dzień zawodów kadry klubu stwierdzony zostanie pozytywny wynik na obecność koronawirusa COVID-19”.
Rohan Tungate przez ostatnie pięć lat jeździł w Orle Łódź, a w ostatnim okienku transferowym podjął decyzję o zmianie otoczenia. W poprzednich rozgrywkach Australijczyk był jednym z najskuteczniejszych żużlowców w całej eWinner 1. Lidze, notując średnią biegową na poziomie 2.348 punktu (trzeci najlepszy wynik w całej lidze). Nowy „gość” Motoru Lublin pełnił już identyczną rolę w ubiegłym sezonie w Falubazie Zielona Góra. W składzie „Myszy” pojawił się w fazie play-off: wystąpił w rewanżowym spotkaniu półfinałowym z Fogo Unią Leszno (zdobył 3 punkty z bonusem) i dwóch meczach o trzecie miejsce z Betard Spartą Wrocław (miał 8 punktów z dwoma bonusami i 3 punkty).
Kibic przed telewizorem lub na podnośniku
Zgodnie z obowiązującymi obecnie restrykcjami, do 18 kwietnia imprezy w sporcie zawodowym mogą odbywać się wyłącznie przy pustych trybunach. Niezmiennie obowiązuje też przestrzeganie zasad ścisłego reżimu sanitarnego.
Póki co, kibice muszą więc obejść się smakiem i zapachem, a do ich dyspozycji pozostają transmisje telewizyjne. Wszystkie mecze z każdej rundy zmagań będą transmitowane – piątkowe starcia będzie można śledzić w Eleven Sports, a niedzielne w nSport+. Jest jeszcze jedna opcja, chociaż dla wielu osób z pewnością będzie niedostępna.
W ubiegłym sezonie ogólnoświatowy rozgłos zyskał tzw. podniebny sektor, z którego fani sportu żużlowego z Lublina mogli podglądać swoich ulubieńców w akcji. Z racji tego, że trybuny stadionów musiały być opustoszałe (początkowo, bo z biegiem czasu część osób zasiadła na krzesełkach), to trzeba było stworzyć własne miejsca do obserwacji. Z takiego założenia wyszedł Artur Bieniaszewski, właściciel lubelskiej firmy AB Trans, która udostępniała kibicom podnośniki. W szczytowym momencie było ich nawet ponad 30, ustawionych za koroną stadionu przy Al. Zygmuntowskich od strony pierwszego łuku. Ptasia perspektywa urozmaiciła nieco postrzeganie żużla.
Już po zakończeniu zeszłorocznych rozgrywek Artur Bienaszewski zapowiadał, że „podniebny sektor” powróci również w nowym sezonie. I tak się faktycznie stanie. W rozmowie z nami potwierdził on, że tym razem także będzie można oglądać „czarny sport” z wysokości kosza podnośnika.
– Zainteresowanie jest ogromne – przyznaje Artur Bieniaszewski. Jak dodaje, ludzie dzwonią do niego niemal cały czas i to nie tylko z Lublina, ale – na przykład – z Wrocławia. Właściciel firmy AB Trans planuje organizować rezerwacje miejsc z meczu na mecz, chociaż, jak podkreśla, jest duża grupa kibiców, która chciałaby wynająć podnośniki z góry na cały sezon. Taka opcja nie wchodzi jednak w grę.
Ile maszyn stanie obok stadionu? Na pewno będzie ich więcej niż 30, wszystko zależy od tego, ile podnośników będzie dostępnych przed każdym spotkaniem. Trzeba pamiętać, że część z nich będzie potrzebna do wykonywania innych prac. Jedno jest pewne: zainteresowanie „podniebnym sektorem” nie zmalało ani trochę i na każdym spotkaniu będzie komplet sympatyków żużla.