Dobre wrażenie po efektownym zwycięstwie nad Zawiszą Bydgoszcz zostało wdeptane w zabrzańską murawę. W górniczych derbach łęcznianie byli słabszym zespołem, dlatego w sobotę stracili wszystkie punkty.
Jurij Szatałow zdecydował się na defensywne ustawienie, z trzema środkowymi obrońcami – Tomislavem Bożiciem, Maciejm Szmatiukiem i Marcinem Kalkowskim. Co prawda rolę lewego pomocnika miał odgrywać PatrikMraz, a prawego Łu-kasz Mierzejewski, jednak obaj piłkarze wolą operować na pozycjach bardziej cofniętych.
Bo na Górny Śląsk drużyna z Łęcznej pojechała przede wszystkim nie przegrać, przeszkadzać liderowi w konstruowaniu akcji ofensywnych i po cichu liczyć na wyprowadzenie kontry.
Do przerwy ten plan jeszcze się udawał, choć z utrzymywaniem przy piłce było słabo, a z próbami skonstruowania jakiejś sensownej akcji jeszcze słabiej. Ale trudno było o tym marzyć, jeśli do ataków angażowała się minimalna ilość zawodników – jeden lub dwóch.
Dopiero w 36 min na daleki i niecelny strzał z dystansu zdecydował się Tomasz Nowak, a chwilę później ten sam wyczyn powtórzył Mraz. Pierwsze celne uderzenie w tej części zanotował w 40 min Grzegorz Bonin, które odbił PavelsSteinbors, a Marcin Kalkowski spróbował jeszcze szczęścia głową po rzucie rożnym. I to było na tyle fajerwerków po tej stronie boiska.
O wiele ciekawiej działo się natomiast po przeciwnej, bo Górnik Zabrze chciał pograć w piłkę. I już w 5 min powinien wyjść na prowadzenie, kiedy Madej posadził na trawie Kalkowskiego, a pozostawiony bez opieki Robert Jeż, z kilku metrów, sobie tylko znanym sposobem, nie trafił głową w światło bramki. Później jeszcze słowacki pomocnik minimalnie kopnął nad bramką, a strzał Mateusza Zachary, który wyprzedził Bożicia, odbił Silvio Rodić.
– Mam nadzieję, że w drugiej połowie wreszcie strzelimy gola, bo to my prowadzimy grę i stwarzamy sobie okazje – mówił w przerwie Zachara. – Dużo robimy, żeby Górnik Zabrze nie mógł się rozpędzić. Chcemy zniwelować atuty gospodarzy, ale próbujemy też się odgryzać. Wierzę, że po przerwie będziemy lepsi pod względem ofensywnym – dodawał z kolei Maciej Szmatiuk, przed kamerę Canal Plus.
Niestety, ale lepiej nie było. W dodatku zrobiło się znacznie gorzej w destrukcji. W 54 min nikt nie przeszkodził Madejowi w oddaniu strzału, przy którym fatalny błąd popełnił Rodić (Sergiusz Prusak wciąż grzeje ławę).
– Wiedzieliśmy, że w końcu znajdziemy przestrzeń, aby stworzyć sobie dobrą sytuację – stwierdził autor gola.
Przyjezdni stracili bramkę, a mimo to nie zareagowali na niekorzystny wynik. Jeśli czekali na dogodniejszy moment, to się przeliczyli. W 67 min było już za późno, losy meczu z liderem zostały przesądzone. Tym razem źle zachował się Bożić (może to efekt nowego ustawienia?), bo dziecinnie łatwo dał się minąć rywalowi i Madej, który łatwo zgubił krycie, nie miał problemów z wykorzystaniem dogodnej sytuacji.
Przy stanie 0:2 Szatałow zaczął wreszcie robić zmiany, jednak nie przyniosły one spodziewanych skutków. „Zielono-czarni” przegrali drugie spotkanie w sezonie, w każdej kolejce tracąc bramki. Łącznie dali sobie ich wbić aż dwanaście.
Górnik Zabrze – Górnik Łęczna 2:0 (0:0)
Bramki: Madej (54, 67)
Zabrze: Steinbors – Sadzawicki, Danch, Gancarczyk, Gergel, Sobolewski, Gwaze, Jez (90 Łuczak), Madej (69 Plizga), Kosznik (81 Mańka), Zachara.
Łęczna: Rodić – Mierzejewski, Bozić, Szmatiuk, Kalkowski, Bonin, Bielak, Kaźmierczak, Nowak (76 Hasani), Mraz (72 Bozok), Cernych (81 Szałachowski).
Żółte kartki: Sadzawicki – Mierzejewski, Kalkowski, Bozić.
Sędziował: Tomasz Kwiatkowski (Warszawa).
Widzów: 3000.