Dwa spotkania zostaną rozegrane w Zabrzu, trzecie i ewentualnie czwarte, w Puławach. Jeżeli wciąż nie poznamy triumfatora, decydujące starcie odbędzie się na Śląsku.
Górnik, po powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej przed trzema laty, okrzepł, nabrał doświadczenia i wzmocnił skład. Trafioną decyzją było zatrudnienie na stanowisku trenera byłego reprezentanta Szwecji Patrika Liljestranda, który doprowadził Ślązaków do historycznego udziału w małym finale.
Dla puławian tegoroczna batalia o brąz jest trzecią w 10-letniej historii klubu. Azoty nie mają jednak miłych wspomnień. Przegrali z Wisłą Płock w 2010 roku i z MMTS Kwidzyn w minionym sezonie.
Prowadzonym wówczas przez trenera Marcina Kurowskiego szczypiornistom zabrakło przede wszystkim doświadczenia. Teraz pod większą presją będą zabrzanie, którzy zaczną walkę w roli gospodarza i będą musieli wygrać oba mecze, aby spokojnie jechać do Puław. - Znamy klasę naszego rywala - mówi Skrabania. - Mimo to, chcemy wygrać przynajmniej raz w Zabrzu.
Szanse obu zespołów na zdobycie medalu oceniane są równo. W sezonie zasadniczym zarówno Azoty jak Górnik wykorzystywały atut własnego parkietu. Bardziej pod górkę mieli podopieczni trenera Bogdana Kowalczyka, którzy zwyciężyli zaledwie różnicą jednej bramki.
- Już w ćwierćfinale, w Szczecinie z Pogonią pokazaliśmy, że potrafimy przełamać serię bez zwycięstw na obych parkietach. W Zabrze chcemy zrobić to samo. Faworytem są górnicy, ale jedziemy po wygrane. Mam już złoty i srebrny medal, do kompletu brakuje mi brązu. Mam nadzieję, że w tym roku go zdobędę - zapowiada Piotr Masłowski.