Na zamówienie? Czemu nie. Ale zanim usłyszę, co mam malować, najpierw muszę popatrzeć człowiekowi głęboko w oczy. I wtedy już wszystko wiem. Bez słów wiem, o co chodzi.
W zawodzie przepracował wiele lat. W 1962 roku przyjechał "za pracą” do WSK Świdnik. Aż z rodzinnego Białopola. Nikt wtedy nie przypuszczał, że w młodym robotniku drzemie jeszcze całkiem inny, wielki talent. I to wcale nie do spawania.
- Tak naprawdę, to już w dzieciństwie tylko rysunki mi były w głowie - wspomina Jan Romankiewicz. - Pamiętam, że w szkole podstawowej dyrektor zabierał mnie na różne wystawy, zachęcał do malowania. Ale to były inne czasy. Trzeba było mieć zawód, pracować...
Dlatego swój pierwszy "poważny” obraz Romankiewicz namalował dopiero w 1985 roku. - To był marynistyczny obraz ze znaczka pocztowego. Burza na morzu - opowiada malarz. - Natychmiast go sprzedałem.
Od tamtej pory nie przestaje malować.
Pejzaże, martwe natury, portrety. Głównie w technice olejnej, ale, jak sam mówi, ma wielki szacunek dla pasteli i akwareli. Jego obrazy można kupić w Świdniku, Lublinie i Kazimierzu. Wiele z nich wyjechało za granicę. To, co jeszcze kilka lat temu było dla Jana Romankiewicza wyłącznie pasją, teraz stało się zawodem; sposobem na życie.
- Ludzie chcą kupować obrazy - twierdzi. - Ale nie mają czasu, żeby ich szukać, chodzić po galeriach. Sztuka musi wyjść do ludzi; na ulicę. Musi przyciągać wzrok i zatrzymywać przechodniów.
Romankiewicz doskonale pamięta swój debiut "na ulicy”. - To było przy "Iskrze”, podczas pochodu pierwszomajowego - wspomina z uśmiechem. - Władze musiały wydać mi specjalne pozwolenie, sprawdzając przedtem, czy nie przemycam na moich obraz treści antyustrojowych.
- Teraz nie ma pochodów ani cenzury, ale Świdnik nie oddycha sztuką, tak jak Kazimierz, czy Kraków - zwraca uwagę nasz malarz. A mógłby. - Marzy mi się deptak obwieszony ze wszystkich stron obrazami naszych artystów. To byłoby serce miasta. Pełne ludzi i magicznych, kolorowych wizji.