W Ośrodku Rehabilitacji Zwierząt Chronionych w Przemyślu trwa walka o przepięknego bielika, który został znaleziony na terenie Nadleśnictwa Tomaszów Lubelski. To już kolejny w ostatnim czasie taki chroniony ptak w Lubelskiem, który najprawdopodobniej zjadł padlinę z trucizną.
Na siedzącego na ziemi, wyraźnie osłabionego ptaka w Bukowcu (gm. Jarczów) natknął się podczas obchodu podleśniczy Dariusz Golik. Od razu zorientował się, że z bielikiem jest coś nie tak.
– To było bardzo nietypowe zachowanie, bo z reguły na widok człowieka, dzikie ptaki zaczynają się oddalać. Ten pozwolił do siebie podejść, wziąć się na ręce – relacjonuje Karol Jańczak z Nadleśnictwa w Tomaszowie Lubelskim.
Bieliki są w Polsce objęte ochroną, więc informacja o chorym okazie natychmiast została przekazana z Tomaszowa do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Lublinie i w konsultacji z tą instytucją zapadła decyzja, by ptaka przewieźć jak najszybciej do najbliższego ośrodka zajmującego się leczeniem dzikich zwierząt, czyli do Przemyśla.
– Dotarł na miejsce kilka godzin po odnalezieniu, czyli w czwartek wieczorem, od razu został objęty opieką, ale jego stan był już wtedy bardzo ciężki. Przeszedł niezbędne badania, nie stwierdzono u niego obrażeń, ale padła diagnoza, że to zatrucie – dodaje Jańczak. Cieszy się jednak, że bielik przeżył weekend, bo to może oznaczać, że uda się go uratować.
– Rokowania były i nadal są bardzo ostrożne – zastrzega Justyna Nadwodna z zarządu Fundacji Ada, które prowadzi przemyski Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt Chronionych. Opowiada, że bielik spod Tomaszowa Lubelskiego dostał kilka kroplówek, weterynarze wypłukali z jego organizmu truciznę. – Jest już po pierwszym posiłku, próbował nawet samodzielnie jeść. To dobre wieści, ale za wcześnie by mówić o sukcesie, natomiast na pewno należy mieć nadzieję, że ptak wydobrzeje, przejdzie rehabiliację i będzie mógł zostać wypuszczony na wolność – mówi Nadwodna.
Komuś zależało na tym, by chronionego bielika pozbawić życia?
– Na przestrzeni ostatnich lat mieliśmy kilka podobnych przypadków. Podejrzewamy, że raczej mogło chodzić o pozbycie się lisów. Zdarza się, że gospodarze wyrzucają na pola padlinę z dodatkiem trucizny czy np. jakichś substancji chwastobójczych, a bieliki zjadają to po prostu przez przypadek – uważa Jańczuk. Wyjaśnia, że te drapieżne ptaki żywią się głównie rybami, czasem drobnymi ptakami żyjącymi nad wodą, a że tych w okresie zimowym jest niewiele, to chwytają to, co znajdą.
Tę tezę potwierdza też Janusz Wójciak, członek Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego i Komitetu Ochrony Orłów. Mówi, że ptak może się też zatruć zjadając mięso padłego, wcześniej otrutego lisa. Dodaje, że większość tego rodzaju przypadków dotyczących ptaków chronionych jest zgłaszana na policję (tak jak to było ostatnio w okolicach Wisznic w powiecie bialskim), ale namierzenie osób, które wyrzucają mięso z trucizną jest praktycznie niemożliwe.
– Na szczęście z populacją bielików jest u nas stosunkowo dobrze. Według naszych szacunków w województwie lubelskim, a także na graniczących z nami terenach Mazowsza i Podkarpacia żyje łącznie około 100 par lęgowych – mówi Wójciak. Dodaje, że ornitolodzy obserwują też sporo osobników, które jeszcze są za młode na to, by zacząć gniazdowanie, ale już szukają sobie miejsca do „dorosłego życia”. – W grudniu, w rejonie stawów hodowlanych, z których spuszczano wodę, by wyłapać ryby na święta, zdarzało się obserwować grupy bielików między 1 a 5 rokiem życia, liczące nawet do 70 sztuk. Zlatywały się w takie miejsce, bo miały po prostu ułatwione zadanie ze zdobyciem pożywienia – opowiada Wójciak.
Uprzedza jednak, że nie ma pewności, iż cała „młodzież” zostanie w Lubelskiem. Bo przed połączeniem się w pary bieliki są bardzo mobilne. Niektóre potrafią dolatywać nawet na Węgry, zdarzało się, że zaobrączkowane lubelskie ptaki obserwowano też np. na Dolnym Śląsku.