Drogie nawozy, opryski oraz opał do ogrzewania szklarni sprawiają, że producenci kwiatów zaczynają zastanawiać się, czy im to się jeszcze opłaca. Klienci myślą natomiast, czy stać ich na kupowanie pod cmentarzami doniczki chryzantem za 50 zł.
Jak wyliczają przedsiębiorcy, z którymi rozmawialiśmy, tylko w tym roku ponoszone przez nich koszty wzrosły nawet o jedną trzecią.
– Koszty wzrosły nam horrendalnie. Chodzi głównie o ceny nawozów, ale nie tylko. Moi rodzice, którzy również produkują chryzantemy, mają szklarnię ogrzewaną węglem i drewnem, a wszyscy wiemy, ile dzisiaj kosztuje opał. Do tego dochodzą droższe o 20 proc. koszty sadzonek – wylicza Rafał Serej z Tomaszowic koło Łęcznej, który w tym roku sprzedaje chryzantemy drobnokwiatowe w cenie 20-30 zł za donicę.
Majątek za ciepło w szklarni
Sytuacji na rynku z niepokojem przygląda się Łukasz Folusz, który w Płouszowicach niedaleko Jastkowa, razem z żoną Agatą, prowadzi rodzinne gospodarstwo. Pod szklarnią o powierzchni 1,5 tys. mkw. stoi dziś ok. 4,5 tysiąca donic chryzantem. Żeby kwiaty rozkwitły, rodzina niedawno zainwestowała w nowoczesny, ekologiczny piec. Dzisiaj tej decyzji zaczynają już żałować.
– Najbardziej uderzają nas koszty opału. W tamtym roku za ciężarówkę eko-groszku, 26 ton, zapłaciłem 23 tys. zł. Teraz takie zamówienie to byłby koszt rzędu 100 tys. zł. Z ogrzewania zrezygnować nie mogę, bo po chłodnym wrześniu grubokwiatowe chryzantemy nie zdążyłyby zakwitnąć. Do tego dochodzą wyższe koszty ziemi, oprysków, rachunki. Jeśli takie ceny się utrzymają, będziemy musieli zastanowić się nad opłacalnością produkcji – przyznaje pan Łukasz.
Lepiej nie czekać na ostatnią chwilę
Ci, którzy kwiatów jesienią nie dogrzewają także narzekają. Głównie na droższą chemię. W tym roku podrożała cała gama produktów używanych do pielęgnacji kwiatów.
– Najbardziej podrożały opryski, środki ochrony roślin i regulatory wzrostu. Taka mała, 50-gramowa buteleczka, która wystarcza na 2-3 opryskiwacze, kosztuje dzisiaj 35 zł. To wszystko podnosi rynkową cenę kwiatów, ale ta nie może być przecież zbyt wysoka, bo ludzie nie mają pieniędzy – tłumaczy Czesław Paluch z Zamościa.
Podobnego zdania jest pan Rafał. – Mimo kosztów, jakie ponosimy, cen nie możemy wywindować zbyt wysoko, bo nikt kwiatów nie kupi, a towar zejść musi. Nie przechowamy go przecież na następny rok.
Konrad Smagłowski z Kłoczewa radzi, żeby z kupnem chryzantem nie czekać do 1 listopada. – U mnie najmniejsze donice drobnokwiatowych chryzantem można kupić od 10 zł. Ale to są ceny na dziś, bo przy cmentarzach ceny mogą być inne. Lepiej więc kupić wcześniej, najlepiej u producenta i nie czekać na ostatni dzień – podpowiada przedsiębiorca.
Wojna nie pomaga różom
Na finansowe kłopoty skarżą się też producenci róż. – Rynek różany w tym roku się załamał. Kiedy wszystko drożeje, popyt na kwiaty spadł. Niestety, nie jest to towar pierwszej potrzeby, więc klienci ograniczyli zakupy. Tracimy także z powodu trwającej za granicą wojny. Dotychczas nasze róże sprzedawaliśmy m.in. na Ukrainę oraz do Rosji. Teraz bazujemy głównie na sprzedaży krajowej, gdzie rynek jest już nasycony – tłumaczy Bożena Zięba, producentka róż ze Stoku w gminie Końskowola.
Mogłoby się wydawać, że spadek popytu obniży ceny. Tak się jednak nie dzieje. Powód? – Mamy drogie nawozy, opryski, droższych pracowników. Nie pomaga nam także drogie euro, bo w tej walucie płacimy za licencje nowoczesnych, bardziej odpornych odmian. Dlatego ceny kwiatów również musieliśmy podnieść. Nie będziemy przecież pracowali za darmo – przyznaje nasza rozmówczyni.