Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie kto miał bronić naszego kraju. Dlaczego?
21-letni Tomasz, mieszkaniec jednej z wiosek niedaleko Zamościa, nawet nie myśli o służbie wojskowej. Po skończeniu średniej szkoły wyjechał "na saksy” do Anglii. Jest tam już jego brat i siostra. Pracują w fabryce, niedaleko Londynu. - Pakujemy śrubki w foliowe worki - mówi Tomasz. - Zarabiamy 6 funtów na godzinę i mamy wolne weekendy. Jest nieźle. Na wszystko sobie mogę pozwolić. Za tygodniówkę jestem w stanie polecieć na kilkudniowy wypad do Egiptu! W Polsce mógłbym o tym jedynie marzyć.
Tomasz mieszka w niewielkim, wynajmowanym przez rodzeństwo mieszkaniu. Nie zamierza wracać do Polski na stałe. Co dwa miesiące odwiedza jednak rodziców. Zamojszczyzna coraz mniej mu się podoba. - Wojsko nic mi nie da - tłumaczy. - To stracony czas. Pracy w Zamościu nie znajdę. Zakłady padają jeden po drugim...
Pułkownik Andrzej Kotowski, szef Wojskowej Komendy Uzupełnień w Zamościu potwierdza, że ok. 98 proc. poszukiwanych przez wojsko poborowych wyjechało do pracy za granicę. Takie informacje WKU uzyskało m.in. z urzędów zamojskich miast i gmin. W przypadku rezerwistów (wzywanych m.in. na ćwiczenia) jest zapewne podobnie. Jednak armia nie zbiera takich danych. - Zaczyna brakować poborowych z wyższym i średnim wykształceniem - mówi płk Kotowski. - To kłopot. Armii potrzebne są wykształcone kadry. Mamy m.in. drogi sprzęt, który ktoś musi umieć obsługiwać. Z tym może być coraz gorzej.
Poborowy ma 18 miesięcy tzw. czasu dyspozycyjności na stawienie się do służby (w przypadku absolwentów wyższych uczelni jest to rok). Musi jednak odebrać wezwanie. Jeśli przebywa za granicą, nic mu nie grozi. - Zdajemy sobie sprawę, że młodych ludzi do wyjazdu z kraju zmusza po prostu bieda - mówi Andrzej Kotowski. - Nie szukamy ich. Jeśli jednak poborowy dostanie do rąk własnych wezwanie i uchyla się od służby, wtedy zgłaszamy to do prokuratury. Mamy kilkanaście takich przypadków.
Jaka przyszłość czeka polską armię? Coraz częściej mówi się o utworzeniu w 2012 roku wojska zawodowego. Wtedy nikt poborowych nie będzie ścigał. - To będzie chyba najwłaściwsze rozwiązanie - mówi Kotowski.