I tak nie miałyby szans na przeżycie i zginęłyby „z rąk” starszego brata albo siostry. Ale jeśli z gniazda zabierze je człowiek, to przetrwają. Realizowana jest kolejna odsłona projektu ratowania orlików krzykliwych. Baza ornitologów, którzy za jakiś czas wyślą pisklęta do Niemiec, to zamojskie ZOO.
Niemcy mają orlików krzykliwych „jak na lekarstwo”, a Polska to kraj, gdzie populacja tych ptaków jest jedną z największych w Europie. – U nas, a także na Białorusi i Ukrainie, żyje aż 80 procent wszystkich europejskich orlików krzykliwych. Tymczasem w całych Niemczech tych ptaków jest tyle, ile np. w powiecie hrubieszowskim – tłumaczy Sylwester Aftyka z Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego.
Dlatego Polacy oddają młode ptaki niemieckiej organizacji ekologicznej NABU, która od lat 80. XX wieku, a od 2017 roku w Polsce (zawsze w Lubelskiem, głównie na pograniczu), prowadzi program odbudowy populacji orlików. Polscy ornitolodzy przekazują jednak do Niemiec wyłącznie te młode, które w swoim naturalnym środowisku i tak nie miałyby szans na przeżycie.
– Bo w rodzinach orlików występuje zjawisko kainizmu – mówi Ryszard Topola z ogrodu zoologicznego w Zamościu. O co chodzi?
Jeśli samica zniesie dwa jaja (zdarza się to przeciętnie w 50 procentach przypadków), to najpierw na świat przychodzi pierwsze młode, a drugie dopiero po 2-3 dniach. – I to starsze, silniejsze po prostu zaczyna młodsze brutalnie atakować. Na tyle skutecznie, że los tego drugiego, słabszego jest przesądzony – mówi Janusz Wójciak, regionalny koordynator Komitetu Ochrony Orłów w Polsce.
Zadanie polega więc na tym, aby w odpowiednim czasie znaleźć się w odpowiednim miejscu.
Ludzie z LTO wiedzą, gdzie orliki gniazdują. Gdy nadchodzi okres lęgowy, sprawdzają gniazda. W ramach projektu, realizowanego dla Niemców, skupiają się na tych, w których znajdą dwa jaja. Ich wysiadywanie trwa mniej więcej 35 dni. Ale czasu na uratowanie słabszego ptaka jest niewiele, najwyżej 4 dni. Trzeba się w ten moment wstrzelić. – Zabieramy młode z gniazd tuż po wykluciu albo w momencie, gdy dopiero zaczynają wychodzić z jaj – mówi Aftyka.
W ramach projektu, którego w tym roku bazą jest zamojskie ZOO, w bezpiecznym miejscu jest już w sumie 10 młodych (niektóre jeszcze w jajkach). Mają do swojej dyspozycji ciepłe, spokojne pomieszczenie i opiekuna z Niemiec, który ich dogląda. Przed każdym karmieniem człowiek musi jednak wkładać na twarz maskę imitującą ptaka. Chodzi o to, by maluchy nie przyzwyczaiły się do widoku i obecności człowieka. Bo kiedy dorosną i będą już samodzielne, zostaną wypuszczone na wolność i wtedy muszą już radzić sobie same. Nie powinny rozglądać się za kimś, kto je nakarmi.
– Ale na razie muszą u nas nabrać sił na tyle, by znieść trudy podróży – tłumaczy Ryszard Topola. Później zostaną przewiezione do Świdnika, a stamtąd polecą specjalnie czarterowanym samolotem do Brandenburgii.
Dzięki projektom realizowanym od kilku lat w naszym województwie dla NABU, do Niemiec wysłano już ponad 20 młodych orlików krzykliwych. Za kilka dni w podróż ruszy kolejnych 10 (na tyle wydano pozwolenia). Czy u naszych sąsiadów populacja tych ptaków już jest większa? – Na razie dzięki projektom udało się zatrzymać tendencję spadkową, a to już dużo – zapewnia Janusz Wójciak.