O połowę zmaleje liczba dzieci leczonych w ośrodku dla niepełnosprawnych w Zamościu. Zaczęły się także zwolnienia wśród personelu. - Nie mam pieniędzy nawet na utrzymanie dzieci i ich transport - mówi załamana Maria Król, szefowa placówki.
Kontrakt z Lubelską Regionalną Kasą Chorych jest - jak podkreśla kierowniczka ośrodka - za niski w stosunku do potrzeb niepełnosprawnych dzieci na Zamojszczyźnie i do możliwości terapeutycznych ośrodka. Stowarzyszenie obejmuje opieką stacjonarną sto dzieci w ośrodkach w Zamościu i Biłgoraju oraz przyjmuje rocznie tysiąc dzieci ambulatoryjnie. Tymczasem kontrakt pokrywa jedynie rehabilitację połowy pacjentów ambulatoryjnych. Około 500 dzieci może więc stracić szansę na prawdziwą rehabilitację.
Siedmiu pracowników ośrodka w Zamościu już otrzymało wymówienia z pracy. - Są to osoby doskonale wyszkolone w Anglii, Szwajcarii czy Belgii, w najlepszych tego typu ośrodkach w Europie - ubolewa M. Król. - Będą jednak musieli odchodzić.
Ośrodek w Biłgoraju ma problemy z płatnościami dla ZUS i podatkowymi. Popadł w długi. Gminy nie wywiązują się z ustawowego obowiązku dowozu dzieci do ośrodka. Na transport potrzeba prawie 25 tys. zł miesięcznie.
- Jeśli te dzieci zostaną w domach bez fachowej pomocy, to oznacza dla nich koniec. My jesteśmy tylko malutką organizacją charytatywną. Bez pomocy samorządów nie przetrwamy. Co roku mamy takie problemy finansowe. Walczymy o środki na utrzymanie do kwietnia-czerwca. Dlaczego urzędnicy nie muszą walczyć o pieniądze dla siebie? Dlaczego dotyka to najsłabszych: dzieci i to niepełnosprawne? - pyta kierowniczka.
Stowarzyszenie było dotychczas dotowane przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Co będzie teraz, nie wiadomo, bowiem fundusz ma być przekazany samorządom. Ośrodek dla dzieci niepełnosprawnych znalazł się na ostrym wirażu. Pomysły kierowniczki na pozyskiwanie pieniędzy wyczerpały się. Los jednaj z najlepszych placówek tego typu w Polsce stoi pod znakiem zapytania.