Magiczne sztuczki dla najmłodszych, wypoczynek dla starszych. Niedziela na Rynku Wielkim była zachętą do aktywnego spędzenia czasu. – To jedyna okazja by bezkarnie chodzić po Starówce w samych majtkach – żartowały morsy, które miały do dyspozycji baseny z wodą i promowały hartowanie
Wydarzenie organizowane pod hasłem „(Nie) chce mi się” miało zachęcić mieszkańców do aktywnego wypoczynku a najmłodszych zainteresować wodą i eksperymentami, które przygotowali dla nich pracownicy Laboratorium Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej w Zamościu.
Woda w niedzielę występowała w różnych stanach skupienia: od lodowiska na którym grali hokeiści Lublin Hockey Team, przez saunę z której można było na miejscu skorzystać, po baseny przygotowane dla członków i sympatyków Zamojskiego Klubu Morsa.
– Jak patrzę na grupę ludzi przede mną, to sporo szykuje się do wejścia do wody. Temperatura jest dobra, koło zera, może kilka stopni powyżej, ale wiatr potęguje uczucie chłodu – relacjonował Jacek Dziura, zamojski przedsiębiorca, który siedem lat temu w listopadzie, pierwszy raz wszedł do Zalewu Miejskiego w Zamościu i od tamtej pory jest wielkim zwolennikiem morsowania.
Wylicza dobroczynny wpływ lodowatej wody na organizm, opowiada o swoich dawnych dolegliwościach reumatycznych o których zapomniał. – Nie stosuję żadnej maści, nie muszę, a na prawdę miałem problemy ze stawami. Kolega miał kłopoty z kolanem. Poszedł do lekarza pytając o morsowanie, usłyszał, że to dobry pomysł. Faktycznie poskutkowało. Medycy częściej powinni o tym mówić. To dobre na płuca, na nadciśnienie – opowiada pan Jacek, który podaje przykład swojej morsującej żony rezygnującej z używania balsamów do ciała, bo skóra staje się jędrna.
– Na poprawę jędrności skóry i zmianę tkanki tłuszczowej zwrócił mi uwagę masażysta. Faktycznie ekspozycja na zimno ma dobroczynny wpływ na nasze ciało w bardzo wielu aspektach. Nie chodzę do aptek, praktycznie herbatka z czarnego bzu i nalewki są jedynymi medykamentami, bo o ile łapię infekcje, to są one łagodne i szybko przechodzą – przyznaje Monika Buryś, rzecznik Zamojskiego Klubu Morsa.
W niedzielę była w grupie pół setki morsów, które kąpały się w otoczeniu okutanych w puchówki i szaliki uczestników wydarzenia na Rynku Wielkim.
– Od czasu do czasu robimy to w miejscach publicznych, morsowanie zawsze jest wyjściem ze strefy komfortu, rozebranie się przed Ratuszem trochę to potęguje – dodaje ze śmiechem rzeczniczka, która właśnie kończy czwarty sezon morsowania.
Jak wspomina, postanowiła spróbować by się sprawdzić, pokonać barierę. Zobaczyć, czy to dla niej. Debiutowała podczas akcji 100 morsów na 100-lecie Niepodległości nad Zalewem Miejskim w Zamościu. Nie przygotowywała się biorąc zimne prysznice, jedynie cioteczny brat który jest strażakiem i morsuje poradził jej co ma ze sobą zabrać.
– Morsowanie uczy samodyscypliny, szlifuje charakter, dale poczucie, że potrafię, że pokonam inne życiowe przeszkody. Owszem, to nie jest normalne, żeby wchodzić do wody, która ma kilka stopni ciepła ale ten sport ma sporo plusów. Pewnie dlatego ma tylu zwolenników – dodaje pani Monika, która prywatnie samotnie wychowuje dwóch synów, z których starszy jest niepełnosprawny.
Zamojskie morsy kąpią się od pierwszej listopadowej niedzieli, do Wielkanocy. Spotykają się też w czwartki wieczorem.
– Najlepiej jest, gdy jest słońce, śnieg i 15-20 stopni mrozu. Mamy ekipę, która wycina przerębel w grubej tafli, potem warstwę lodu przed kolejną kąpielą wystarczy pokruszyć – opowiada Jacek Dziura, który jest w grupie zwolenników lodowatych kąpieli przez cały rok. Jeździ do Obroczy, gdzie koło mostu jest źródełko z którego wypływa woda o temperaturze 6-7 stopni bez względy na aurę. Morsy najpierw schładzają się z rzeczce a potem kąpią w źródlanej wodzie.
Niedzielną akcje traktowali jako promocję swojej aktywności.