Pani Krystyna miała dwa lata, gdy została wywieziona spod Tarnogrodu. W okolicach Nałęczowa uwolnili ją partyzanci. Ona i jej siostra znalazły schronienie u obcej rodziny w Opolu Lubelskim, gdzie mieszka do dziś. Takie niezwykłe historie można było poznać w sobotę i niedzielę w czasie dwudniowej konferencji organizowanej pod hasłem „Dzieci Zamojszczyny – zbrodnia, o której nie można zapomnieć”.
100 tysięcy ludzi, w tym aż 30 tysięcy dzieci przymusowo wysiedlono podczas II wojny światowej z Zamojszczyzny. Chodziło o „stworzenie przestrzeni życiowej” dla niemieckiej ludności, która miała napływać na żyzne tereny Generalnej Guberni.
„Dzieci Zamojszczyny – zbrodnia, o której nie można zapomnieć” – pod takim hasłem w sobotę i niedzielę odbyła się w Zamościu ogólnopolska konferencja naukowa. Spotkaniu towarzyszyła wystawa „Ocalonych z transportów Dzieci Zamojszczyzny”. Ale najważniejszym punktem było spotkanie z naocznymi świadkami tamtych wydarzeń, którzy mogli opowiedzieć swoje losy.
Ksiądz Władysław Kowalik w 1943 roku jako 6-letni chłopak został wywieziony wraz z rodzicami na Majdanek, a później na przymusowe roboty do Niemiec, gdzie przebywał do zakończenia wojny w 1945 roku. Ks. Władysław wspomina pierwsze chwile wysiedleń podkreślając jednocześnie swoją naiwność i niezrozumienie ówczesnych wydarzeń. Jego zainteresowanie wojskową ciężarówką, którą był wywożony wraz z innymi mieszkańcami, miesza się z płaczem osób dorosłych.
Julian Grudzień miał 5 lat i mieszkał we wsi Łaziska (gmina Skierbieszów). Ze względu na wygląd został zakwalifikowany do grupy dzieci, które miały trafić do niemieckiej rodziny. Plany germanizacji pokrzyżował na szczęście polski lekarz, który umożliwił pozostanie mu przy spodziewającej się dziecka mamie. Ojciec pana Juliana został zamordowany w niemieckim obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.
Krystyna Flont miała 2 lata i sama niewiele pamięta z tamtych wydarzeń. Swoje losy poznała z relacji świadków. Została wywieziona wraz z innymi mieszkańcami z Luchowa Dolnego (gm. Tarnogród). Na stacji postojowej w okolicach Nałęczowa została uwolniona przez partyzantów i okolicznych mieszkańców, którzy nie bacząc na konsekwencje takiego czynu ratowali kogo tylko mogli. Panią Krystyną i jej siostrą zaopiekowali Józefa i Zachariasz Łukasiewiczowie z Opola Lubelskiego, gdzie pani Krystyna mieszka do dzisiaj.
Janina Zielińska ma wielki żal, że żaden z dotychczasowych rządów nie wyraził inicjatywy, by spisać relację jeszcze żyjących świadków wysiedleń. Uważa również, że należy o tej tragedii więcej mówić. Pani Janina starała się by tablica wspominająca przymusowe wysiedlenia przez Niemców znalazła swoje miejsce w stolicy Polski.
Jak wspominają świadkowie, dla wielu dzieci przymusowa wywózka była podróżą w jedną stronę. Umierały z powodu chorób, zimna, niedożywienia, były bestialsko traktowane przez niemieckich oprawców. Ci którzy przeżyli mówią, że blizny się zagoiły, głód nie doskwiera ale tamtych przeżyć już nie da się wymazać z pamięci i pozostaną w nich aż do śmierci. Dodają, że zadaniem potomnych jest przekazywanie kolejnym pokoleniom przestrogi.