Jakiś czas temu Anna Makuch straciła męża. Jej świat w jednej chwili się zawalił. Myślała, że gorzej już nie może być. Niedługo potem straciła swoje dzieci…
Kamil (11 lat), Natalia (10), Krystian (8), Mateusz (6), Patrycja (3) oraz najmłodszy, 7-miesięczny Norbert przebywają tam od kilku miesięcy.
- Władze gminy nie pozwalają na ich powrót, a ja nie wyobrażam sobie życia bez nich - tłumaczy kobieta.
Twierdzi, że dzieci chciałyby wrócić do domu, a ona nawet nie potrafi im wytłumaczyć, dlaczego nie mogą.
- Nie zostałam pozbawiona praw rodzicielskich, nie dostałam żadnych dokumentów - mówi.
Wkrótce po pobycie w szpitalu pani Anna poznała mężczyznę, z którym chce się związać.
- Zamierzamy się pobrać i ułożyć sobie jakoś życie - zapewnia jej partner Grzegorz Skubis. Wylicza, co udało im się już zrobić: Kupiliśmy parę rzeczy, np. lodówkę, czy duży siedmioosobowy samochód, żeby wozić dzieci.
Oboje twierdza, że to sąsiedzi i gminni urzędnicy rzucają im kłody pod nogi. - Jak chciałam zameldować Grzegorza u siebie, powiedzieli mi, że to nie moje mieszkanie, tylko moich dzieci - twierdzi pani Anna.
Wspiera ich jeden z biłgorajskich nauczycieli (nazwisko do wiadomości redakcji). - Bardzo nam pomógł. Przywoził rzeczy do mieszkania, artykuły spożywcze, ciuchy i zabawki dla dzieci - opowiada kobieta.
- Bo odebranie dzieci wisiało w powietrzu od dawna, ze względu na ciężkie warunki materialne - mówi nam pedagog. Zapewnia, że pani Anna była dobrą matką, choć czasem rzeczywiście bywała bezradna. - To jednak nie powód, by odbierać komuś dzieci, nawet tym najbiedniejszym. Łukowa to najbogatsza gmina w powiecie biłgorajskim. Powinni byli pomóc - uważa nauczyciel.
Szefowa Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łukowej nie chciała z nami o tej sprawie rozmawiać i odesłała po wyjaśnienia do wójta. Ten twierdzi, że gmina pomogła Annie Makuch na ile mogła, np. przyznając i urządzając mieszkanie.
- Większości ludzi tutaj leży na sercu dobro tej rodziny. Jednak obserwując sytuację, uznaliśmy, że matka nie będzie w stanie zapewnić dzieciom bezpieczeństwa (stąd wniosek o ich odebranie - red.) - tłumaczy wójt Stanisław Kozyra.
Podkreśla jednak, że ostateczna decyzja o losie sześciorga rodzeństwa nie należy do gminnych urzędników. - Teraz sprawą zajmuje się Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie i Sąd Rodzinny. Jeżeli te instytucje zdecydują, że dzieci mają wrócić do matki, to wrócą - zapewnia wójt.