Był poszukiwany od wielu miesięcy. Został zatrzymany w niedzielę na Podkarpaciu, a w poniedziałek w zamojskiej prokuraturze usłyszał zarzuty "popełnienia przestępstwa o charakterze terrorystycznym". 42-latek z gminy Nielisz przyznał się do podpalenia punktu szczepień i sanepidu w Zamościu. Okazuje się, że wcześniej ogień podkładał też pod dwa maszty telekomunikacyjne w Złojcu.
Informacje o zatrzymaniu mężczyzny potwierdził w rozmowie z nami Artur Szykuła, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zamościu. Niedługo po tym ukazał się oficjalny komunikat w tej sprawie.
Wiadomo, że mężczyzna został zatrzymany w niedzielę w województwie podkarpackim, a dzień później w Prokuraturze Okręgowej w Zamościu wykonano z nim czynności, w efekcie których przedstawiono zarzuty "popełnienia przestępstwa o charakterze terrorystycznym".
Śledczy zarzucają podejrzanemu podpalenie budynku Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej przy ulicy Peowiaków i mobilnego punktu szczepień na Rynku Solnym. Uznano, że w ten sposób sprowadził zagrażenie mieniu w wielkich rozmiarach i spowodowania strat w łącznej wysokości ponad 250 tys. zł.
Ale to nie koniec przewinień podpalacza. – Ustalono, że podejrzany dopuścił się także podpalenia dwóch masztów telekomunikacyjnych w Złojcu, w dniu 13 września 2020 roku i spowodował straty w łącznej wysokości ponad 140 000 złotych, co także zostało objęte kolejnym zarzutem – informuje prokurator Szykuła.
Mężczyzna przyznał się do wszystkiego, złożył wyjaśnienia i dokładnie opisał przebieg wydarzeń. Do sądu skierowano wniosek o tymczasowy areszt dla podejrzanego. Grozi mu do 15 lat więzienia.
Przypomnijmy, że do podpaleń w Zamościu doszło w nocy z 1 na 2 sierpnia 2021. Podpalacz przyjechał pod mobilny punkt szczepień na Rynku Solnym rowerem i podłożył tam ogień.
Jak tylko informacja o pożarze trafiła do komendy, policjani zaczęli patrolować miasto w poszukiwaniu sprawcy i wtedy zauważyli ogień wydobywający się z budynku sanepidu przy ul. Peowiaków. Wezwano straż. Nikt nie ucierpiał.
Na miejscu obu podpaleń zabezpieczono ślady. Poza tym również monitoring miejski, który zarejestrował nieznanego mężczyznę. Podpalacza szukała specjalnie powołana grupa śledcza. Uruchomiono dedykowaną zdarzeniu infolinię. Minister zdrowia obiecał nawet nagrodę za pomoc w ustaleniu podpalacza. Przez wiele miesięcy praca śledczych nie dawała efektów. Do niedzieli.
Dlaczego trwało to tak długo?
– Dojście do tego, kto jest sprawcą tego czynu naprawdę nie było proste – mówi Artur Szykuła. I wylicza, że do podpalenia doszło nocą, zapis monitoringu nie był wyraźny, a sprawca był zamaskowany.
– Ale policjanci zajmujący się tą sprawą wykonali ogromną pracę. Podejmowali szereg czynności, badali różne tropy i poszlaki, co w efekcie doprowadziło do zatrzymania tego mężczyzny – podsumowuje prokurator. O szczegółach "kuchni" tych czynności mówić nie chce.
Wiadomo jednak, że zaraz po zdarzeniu mężczyzna wyjechał do Szwajcarii i przez wiele miesięcy przebywał za granicą. Wpadł w ręce policji zaraz po tym, jak wrócił do Polski i zamierzał udać się do rodzinnej wioski.