Międzynarodowy transport wagonów kolejowych, tramwajowych czy samolotów to dla tutejszej firmy codzienność. Ale przewóz długą na 47 metrów ciężarówką z naczepą wagonu Pendolino nie był zwyczajną operacją. Zwłaszcza, że wyprawa z Polski do Włoch trwała blisko miesiąc.
– Nasza firma specjalizuje się w międzynarodowym transporcie ładunków specjalnych, ciężkich, ponadnormatywnych i ponadgabarytowych. W weekend będziemy dostarczać do Poznania nowiutki wagon tramwajowy. Codziennie nasze ciężarówki realizują jakieś specjalistyczne zamówienie – mówi Robert Czajka z firmy Panas Transport ze Zwierzyńca. Ale przyznaje, że operacja z transportu wagonu Pendolino, który musiał z Warszawy trafić do fabryki w Savigliano we Włoszech, by tam został naprawiony, była wyjątkowa.
Wagon był uszkodzony po wypadku, do jakiego doszło dwa lata temu pod Opolem. – Nie można go było dostarczyć korzystając z torów. Na początku roku zaczęliśmy przygotowania do transportu, bo wagon musiał pokonać ponad 2 tysiące kilometrów i przejechać przez kilka państw. Wymagało to uzyskania stosownych pozwoleń, organizacji trasy. Sprawdzenia, czy ciężarówki – jedną jechały zdemontowane wózki, a drugą pudło wagonu – zmieszczą się pod wiaduktami, na rondach. Zwłaszcza odcinek włoski ze względu na dość ciasną infrastrukturę drogową był problematyczny. Przed realizacją transportu musieliśmy wysłać do Włoch kierowcę, aby objechał trasę. Podjęcie decyzji o przejezdności pojazdem o takich gabarytach wykraczało poza kompetencje włoskich pilotów – tłumaczy Czajka.
Cała logistyka była trudna już na początku, przy przenoszeniu Pendolino na ciężarówkę. Inaczej niż na przykład wagony tramwajowe, Pendolino nie ma miejsc, za które można go uchwycić i podnieść.
W połowie kwietnia naczepa z niecodziennym transportem ruszyła w stronę Włoch. Ze względu na przestój w fabryce dotarła na miejsce w połowie maja.
– Gdyby nie to, to dotarlibyśmy tam w niewiele ponad tydzień. Jedzie kierowca i druga osoba w samochodzie, który towarzyszy mu w trasie. Albo w roli pilota, bo w Polsce i w Niemczech robimy to sami, albo jako wsparcie techniczne. Zawsze się coś może w trasie wydarzyć – mówi Robert Czajka, pytany o organizację takiej wyprawy. I dodaje, że scenariusz przewozu to wypadkowa czasu pracy kierowcy i zasad przewozu ponadnormatywnych ładunków w danym kraju. – W Polsce lub Niemczech możemy poruszać się nocami, ale na przykład we Francji czy na Ukrainie – w dzień. Do tego trzeba doliczyć czas na demontaż i ponowny montaż bariery, czy jakiegoś oznakowania drogowego, które uniemożliwia nam przejazd. Czasami zdarza się, że warunki drogowe zmuszają nas wręcz do zbudowania fragmentu tymczasowej drogi – dodaje.
Wszystko się skończyło szczęśliwie, niezwykle długi pojazd dotarł do fabryki pociągów pokonując najwęższe węzły autostrad, omijając remonty dróg i korzystając z pomocy drogówki, która pomagała, gdy skład musiał pokonać jakiś odcinek drogi pod prąd.