Rozmowa z dr Sławomirem Poleszakiem, naczelnikiem Biura Edukacji Publicznej IPN w Lublinie
• Kiedy możemy mówić o początkach konspiracji na okupowanych terenach?
– Konspiracja w Polsce zaczęła się, gdy brzmiały jeszcze strzały z karabinów we wrześniu 1939 roku. 27 września w Warszawie –jeszcze przed jej kapitulacją – z polecenia generała Juliusza Rómmla powstała Służba Zwycięstwa Polski na czele której stanął generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz. Była to organizacja ogólnopolska, jej emisariusze docierali do poszczególnych województw, gdzie budowali struktury, w naszym również. Ogniska konspiracyjne tworzyli też oficerowie przeszkoleni do działań w ramach dywersji pozafrontowej. Byli to żołnierze szkoleni przed wojną na wypadek jej wybuchu. Po rozpoczęciu wojny mieli podjąć działania dywersyjne; zrywali linie łączności, wysadzali tory, jednym słowem: utrudniali aktywność wroga. Należy dodać, że gdy agresja sowiecka i niemiecka położyły kres działalności wojskowej, Polacy zaczęli spontanicznie organizować konspirację.
• A co z polskim żołnierzami? Wszyscy złożyli broń w ‘39 roku?
– Nie wszyscy. Około 80 tysięcy przekroczyło granice z Rumunią, Węgrami i Litwą. Większość z nich dotarła do Francji i tam kontynuowała walkę. Na ziemiach polskich podzielonych między okupantów też próbowano walczyć. Należy wspomnieć majora Henryka Dobrzańskiego "Hubala” na Kielecczyźnie, czy podpułkownika Jerzego Dąbrowskiego "Łupaszkę” w Puszczy Augustowskiej. Z kolei tworzone i rozbudowywane organizacje konspiracyjne były narażone na rozpracowywanie, a później represje ze strony niemieckiego i sowieckiego aparatu bezpieczeństwa. O wiele trudniejsza sytuacja była w sowieckiej strefie okupacyjnej (do czerwca 1941 roku), ponieważ Sowieci byli znacznie skuteczniejsi w rozbijaniu organizacji konspiracyjnych.
• Z czego to wynikało?
– Z większego doświadczenia, skuteczniejszych metod i znajomości polskich środowisk, infiltrowanych już w jakimś stopniu przed wojną.
• Niemcy nie radzili sobie tak dobrze jak Sowieci?
– Wynikało to z kilku powodów. Po pierwsze bariera językowa. Po drugie: małe doświadczenie w rozbijaniu konspiracji. A tego nie można było odmówić Sowietom. Konspiracja na Kresach Wschodnich zaczęła się odbudowywać od momentu wyparcia stamtąd Sowietów w czerwcu i lipcu 1941 r. Trudno dokładnie oszacować liczbę organizacji konspiracyjnych, jakie powstały na ziemiach polskich począwszy od jesieni 1939 roku. Zapewne było ich ponad 100. Głównym zadaniem następcy Służby Zwycięstwu Polski czyli Związku Walki Zbrojnej, a od lutego 1942 r. Armii Krajowej było przeprowadzenie akcji scaleniowej. To Armia Krajowa miała być podziemną siłą zbrojną Polskiego Państwa Podziemnego. Można powiedzieć, że akcja ta zakończona została zresztą sukcesem. W ‘44 liczyła ona około 380 tys. członków. Była to największa podziemna armia w okupowanej Europie. Lubelszczyzna była jednym z najbardziej licznych okręgów AK na terenie Polski. Liczyła ok. 60 tys. członków.
• Jakie było najważniejsze zadanie polskiego podziemia w 1944 roku, kiedy Armia Radziecka zaczęła wypierać Niemców?
– To był niemały dylemat dla Rządu Polskiego na Uchodźstwie i Polskiego Państwa Podziemnego w Kraju: jak zachować się w obliczu wkroczenia na nasze ziemie Sowietów? W kwietniu ‘43 Sowieci zerwali stosunki dyplomatyczne z Rządem Polskim na Uchodźctwie, byli dla Polaków "sojusznikiem naszych sojuszników”. Po to właśnie powstał plan akcji Burza. AK miała odtworzyć przedwojenne jednostki wojska polskiego, których zadaniem było współdziałanie z Armią Czerwoną w wypieraniu Niemców i wystąpić w roli gospodarzy wobec Sowietów. Obawiano się ich wejścia i nie bez podstaw. Zachowanie Armii Czerwonej na Kresach Wschodnich tylko to potwierdzało. Dla przykładu: w Wilnie oddziały AK po udanej wspólnej akcji wyzwolenia miasta zostały podstępnie rozbrojone, a nasi żołnierze wcieleni do wojska przy boku Sowietów lub internowani. Była więc obawa o to jak będzie wyglądało wkroczenie Armii Czerwonej na Lubelszczyznę.
• A jak wyglądało wejście Sowietów na Lubelszczyznę?
– Było równoczesne z powołaniem w Moskwie Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Zaznaczam: Manifest PKWN powstał w Moskwie, a nie w Chełmie. Historykom rosyjskim udało się nawet odnaleźć oryginał dokumentu z odręcznymi poprawkami Stalina. PKWN miał być dla Stalina alternatywnym ośrodkiem politycznym, przeciwwagą dla Rządu Polskiego na Uchodźctwie. Ta nowa Polska od zarania budowana była na kłamstwie.
• Jak zachowywali się u nas Sowieci?
– Zgodnie z założeniami akcji Burza oddziały Armii Krajowej współdziałały w wyzwalaniu z Armią Czerwoną Lubelszczyzny. Po zakończeniu walk dochodziło do spotkań, podziękowań ze strony dowództwa Armii Czerwonej składanych na ręce polskich dowódców. To był jednak wstęp do dramatu. Następnym etapem było – tak jak wcześniej na Kresach Wschodnich – rozbrajanie jednostek AK, część wcielano do tzw. wojska Berlinga, część oficerów AK została internowana czyli po prostu wywieziona do sowieckich łagrów. Taki los spotkał komendanta okręgu AK w Lublinie płk. Kazimierza Tumidajskiego "Marcina”. Internowano również Delegata Rządu na województwo lubelskie Władysława Cholewę.
• Gorzka była ta "wolność”, którą przynieśli nam Sowieci.
– To nie była wolność, o jakiej Polacy po kilkuletniej, strasznej okupacji marzyli. Sowieci rozpoczęli na szeroką skalę aresztowania członków AK, Batalionów Chłopskich, Narodowych Sił Zbrojnych. To była próba rozbicia polskiej konspiracji. Zresztą próba częściowo udana. Ci, którym udało się umknąć przed Sowietami musieli się ukrywać. I czekać na stosowny moment, by zacząć działać.
• Kiedy pojawił się taki moment?
– W styczniu ‘45 rozpoczęła się ofensywa Sowietów na zachód, na naszych terenach zostały nieliczne oddziały sowieckie. Pojawiła się próżnia, którą bardzo szybko wypełniły oddziały polskiego podziemia. Od wiosny zaczyna się żywiołowy rozwój oddziałów partyzanckich. Możemy mówić o stanie dwuwładzy: z jednej strony aparat rządu komunistycznego PKWN, któremu podlegają miasta wojewódzkie i powiatowe, a w terenie zaś rządzą oddziały partyzanckie.
• Na Lubelszczyźnie najliczniejszy oddział liczył...
– 300 partyzantów. Było to zgrupowanie majora Hieronima Dekutowskiego "Zapory”. 200 ludzi liczył oddział porucznika Mariana Bernaciaka "Orlika” działający w puławskim. Ok. 100 partyzantów gromadził oddział kapitana Stefana Wyrzykowskiego "Zenona”. Wiosną `45 na Lubelszczyźnie w oddziałach partyzanckich walczyło od 2 do 2,5 tys. żołnierzy. W całej Polsce było zaś 18-20 tys. partyzantów.
• Co robili?
– To były typowe działania samoobronne przed sowieckim i polskim aparatem bezpieczeństwa: rozbijanie więzień i aresztów, likwidacja posterunków MO, funkcjonariuszy UB i NKWD, działaczy PPR, a także ludzi uznanych za winnych współpracy z nową władzą.
• Polacy strzelali do Polaków.
– To była wojna bratobójcza: ogromny dramat tamtej sytuacji i tamtych czasów. Dla podziemia akcje likwidacyjne były koniecznością. Warunki, w jakich prowadzono działania zmuszały do radykalnych posunięć. Wydawano wyroki na Polaków, dla rodzin których był to ogromny osobisty dramat.
• Zdarzało się, że ginęli niewinni ludzie?
– Mogło dochodzić do nadużyć. Niekiedy pod pozorem akcji dochodziło do osobistych porachunków, prywatnych odwetów, czy napadów rabunkowych. Zdarzały się też pomyłki i zabijano niewinnych ludzi.
• Najbardziej kontrowersyjna akcja partyzantów na Lubelszczyźnie?
– Na myśl przychodzą mi dwie: pierwsza to akcja zgrupowania NSZ pod dowództwem kpt. Zdzisława Pazderskiego "Szarego”, które 6 czerwca 1945 r. zamordowało we wsi Wierzchowiny 194 jej mieszkańców; Ukraińców. Wokół akcji narosło wiele niedomówień i przekłamań. Część historyków próbuje udowodnić tezę, że była to prowokacja NKWD i UB, choć nie ma to przekonujących dowodów. Druga akcja to lipiec 1947 roku w Puchaczowie. To była wioska uznawana za jedną z najbardziej skomunizowanych. Kiedy na podstawie donosu, za którym stało kilku mieszkańców, zginęło 3 partyzantów z oddziału Stanisława Kuchcewicza "Wiktora” odwet był nieunikniony. Tyle, że akcja nie ograniczyła się do samych sprawców. Z rąk partyzantów zginęły 22 osoby według wcześniej sporządzonej listy. Mieli to być członkowie PPR i współpracownicy nowej władzy. Była to jedna z najkrwawszych akcji partyzanckich po akcji amnestyjnej z wiosny 1947 r.
• Jakimi ludźmi byli partyzanci?
– Najogólniej można powiedzieć, że byli ludźmi, którzy nie godzili się na to, co przynieśli nam Sowieci. Polska, w której przyszło im żyć po 1944 roku nie była krajem wolnym, demokratycznym. A oni byli pokoleniem Kolumbów, które z domu wyniosło wychowanie patriotyczne. Dla nich było oczywiste, że wraz z wyjściem Niemców i wejściem Sowietów wojna się nie skończyła. Dlatego dalej walczyli z okupantem; tym razem sowieckim. To była walka tragiczna, skazana na niepowodzenie, ale o tym wiemy dziś, z perspektywy lat.
• Wielu z nich nigdy się poddało...
– Jak choćby Józef Franczak "Laluś”, który ukrywał się do 1963 roku. Nie skorzystał z amnestii, gdyż nie wierzył komunistom. Wierzył natomiast, że III wojna światowa jest blisko i dzięki niej odzyskamy wolność. Po ujawnieniu wiosną ‘47 roku na Lubelszczyźnie z bronią w ręku ciągle walczyło jeszcze od 200 do 230 ludzi. To byli ci najbardziej nieprzejednani. Woleli zginąć, niż poddać się. Wystarczy przywołać postać kapitana Zdzisława Brońskiego "Uskoka”, żołnierza kampanii wrześniowej i dowódcę oddziału partyzanckiego. Po `47 roku przez 2 lata ukrywał się w bunkrze w Dąbrówce k. Łęcznej. Tam został otoczony przez UB. Nie chcą się poddać, rozerwał się granatem. Losy "Uskoka” skupiają cały tragizm tego pokolenia. Pokolenia, którego walka może wydawać nam się dziś bezsensowna, a jednak trudno znaleźć w polskiej historii podobną lekcję patriotyzmu.