Pierwsze domowe spotkanie w nowo rozpoczętym sezonie, nie zakończyło się po myśli piłkarzy Motoru Lublin. Podopieczni Bohdana Bławackiego przez dziewięćdziesiąt minut nie potrafili skierować piłki do bramki rywali i przegrali z Pelikanem Łowicz 0:1.
Krzysztof Brodecki i Wojciech Marcinkiewicz sprawnie dyrygowali kolegami, samemu mądrze się ustawiając i nie dopuszczając "żółto-biało-niebieskich” do swojego pola karnego. Pewności siebie dodawał im z pewnością fakt, że Witold Sabela, który strzeże bramki Pelikana, jak dotychczas puścił w lidze zaledwie jedną bramkę.
Brodecki wyróżnił się czymś jeszcze. W 70 min po dośrodkowaniu z rzutu rożnego najwyżej wyskoczył w polu karnym Motoru i precyzyjnym uderzeniem głową zdobył jedyną bramkę meczu. Tak cieszył się ze swojego trafienia, że chwilę później został ukarany żółta kartką, ale specjalnie nie zmąciło to jego radości.
Co ciekawe, dla obrońcy Pelikana było to już trzecie trafienie w tym sezonie. Pod tym względem bije na głowę wszystkich kolegów z drużyny, bo poza nim, golem pochwalić się może jedynie Konrad Kowalczyk.
Spotkanie od samego początku było wyrównane. Obie drużyny stworzyły sobie podobną ilość dogodnych sytuacji, ale Motorowcy, w przeciwieństwie do rywala, nie potrafili wykorzystać żadnej z nich. W pierwszej połowie najlepsze okazje zmarnowali Marek Fundakowski i Michajło Diaczuk-Stawicki.
Ten drugi dwukrotnie zagroził bramce gospodarzy, ale piłka po jego strzale z 20 m w 17 min, ani po uderzeniu z rzutu wolnego cztery minuty później, nie znalazła drogi do siatki. Bramkę mógł zdobyć też popularny "Fundek”, ale jego uderzenie w ostatniej chwili zablokował Wojciech Marcinkiewicz. Większą skutecznością wykazał się Maciej Wyszogrodzki z Pelikana, ale arbiter nie uznał jego gola, gdyż dopatrzył się pozycji spalonej.
Po przerwie sytuacja na boisku niewiele się zmieniła. Obie drużyny cały czas dążyły do zdobycia pierwszej bramki, ale żadna z nich nie zdecydowała się mocniej zaatakować. Gospodarze stosunkowo szybko oddali trzy strzały, ale żaden z nich nie był w stanie zaskoczyć Sabeli.
Znacznie bliżej był tego jeden z obrońców Pelikana. Ostatecznie, po jego niefortunnej interwencji, piłka wyszła na rzut rożny. Goście, zanim zdobyli gola, wysłali lublinianom ostrzeżenie. W 61 min precyzyjnym uderzeniem z dystansu popisał się Michał Gamla, ale Kamil Styżej wyciągnął się jak struna i zdołał odbić piłkę na rzut rożny.
Po zdobyciu prowadzenia, podopieczni Roberta Wilka cofnęli się do obrony, a "żółto-biało-niebiescy” dalej marnowali okazje. Najlepszą w 83 min zaprzepaścił Ivan Dykij, który mając przed sobą tylko pustą bramkę, uderzył płasko obok słupka.
W ostatnich dniach okna transferowego Motor chce pozyskać pięciu zawodników
- Po meczu z Pelikanem czujemy niedosyt, zakładaliśmy, że to wszystko wypadnie lepiej. Nie chodzi tylko o sam wynik, ale o fakt, że trzeba było opóźnić rozpoczęcie meczu, czy brak możliwości potrenowania na nowej murawie – mówi Agnieszka Smreczynska-Gąbka, prezes Motoru. – Możemy być za to zadowoleni z obecności kibiców. To była dla nas najważniejsza weryfikacja, bo przecież to wszystko robimy dla sympatyków naszego klubu – dodaje.
Po przejęciu drużyny przez spółkę akcyjną i przystąpieniu do rozgrywek na licencji Spartakusa Szarowola z Lublina wyjechała większość zawodników, którzy w poprzednim sezonie występowali w barwach Motoru w pierwszej lidze. Z tego grona pozostali jedynie Marcin Popławski, Marek Fundakowski i Grzegorz Krystosiak.
– Bardzo nam na tym zależało, ponieważ chcieliśmy oprzeć drużynę na graczach związanych z Lublinem, z którymi mogliby identyfikować się kibice. Piłkarze nie bardzo chcieli nam zaufać. Na szczęście kilku z nich zostało, a kiedy sytuacja w klubie zaczęła się stabilizować, poinformowali o tym byłych kolegów z drużyny – przekonuje Smreczyńska-Gąbka.
W ten sposób do Lublina wrócił Przemysław Żmuda, który w ubiegłym tygodniu rozwiązał kontrakt z Olimpią Grudziądz, gdzie nie mógł liczyć na regularne występy i za namową kolegów wrócił na stare śmieci. Podobnym tropem chciałby podążyć Dawid Ptaszyński, ale klub z Grudziądza ma problemy ze środkowymi obrońcami i nie wiadomo, czy zdecyduje się puścić zawodnika.
Decyzja w sprawie wychowanka Motoru powinna zapaść najpóźniej we wtorek. Wcześniej na powrót do zespołu z Al. Zygmuntowskich zdecydował się Grzegorz Wojdyga, który w Lublinie spędził cały poprzedni sezon. W tej rundzie wystąpił już w dwóch spotkaniach.
W tym tygodniu kontrakty mają podpisać także dwaj inni lublinianie, których dodatkowym atutem jest wiek młodzieżowca. Pierwszy z nich to mający na koncie występy w Motorze Mateusz Oszust. Młody bramkarz być może zostanie wypożyczony do innego klubu, choć niewykluczone, że dostanie szansę walki o miejsce w pierwszym składzie lubelskiego drugoligowca. Drużynę ma wzmocnić także 20-letni napastnik Sygnału Lublin Damian Drzymała.
Ponadto działacze chcą pozyskać Ukraińców Siegieja Czapko i Siergieja Romanca.
Za pierwszego z nich trzeba zapłacić ekwiwalent za wyszkolenie Flocie Świnoujście, z kolei w przypadku Romanca pozostaje czekać na nadesłanie certyfikatu zawodnika z jego byłego klubu, mołdawskiego Dinama Bender. – Podpisanie kontraktów z tymi zawodnikami powinno wzmocnić konkurencję. To wyjdzie drużynie na dobre – ocenia trener Bohdan Bławacki.
Żmuda: Dostałem po tyłku
– Pewnie jakieś zaszły, ale na tyle kosmetyczne, że nie zwróciłem na nie uwagi. To chyba zbyt krótki okres, aby coś tak naprawdę się ruszyło.
• A w klubie, co zmieniło się w porównaniu z czasami LKP?
– Na pewno sporo. Jest nowy zarząd, nowy sztab szkoleniowy i nowi piłkarze. Myślę, że po pierwszym tygodniu zauważę jeszcze więcej przemian. Na pierwszy rzut oka widać jednak, że jest znacznie lepiej, niż gdy odchodziłem z zespołu.
• Konsultował się pan z kimś przed ponownym podpisaniem umowy z Motorem?
– Cały czas jestem w kontakcie z Marcin Popławskim, Markiem Fundakowskim i Siergiejem Michajłowem. To oni powiedzieli mi, że w klubie zaczyna się coś dziać, że może powstać fajna drużyna i namówili mnie do powrotu.
• Był już czas, aby porozmawiać z trenerem Bławackim na temat roli, jaką Przemysław Żmuda będzie pełnił w zespole?
– Jestem dopiero po jednym treningu. To był właściwie taki przedmeczowy rozruch i nie chciałem zawracać szkoleniowcowi głowy. Mam jednak nadzieję, że po niedzieli nadarzy się okazja na dłuższą pogawędkę.
• Jak z boku wyglądała gra kolegów w spotkaniu z Pelikanem?
– Na pewno była lepsza od wyniku. Chłopaki bardzo dobrze operowali piłką, fajnie rozgrywali akcje i stworzyli sobie kilka niezłych sytuacji. Niestety, nie potrafili ich wykorzystać. Pelikan wygrał, choć ich gra wyglądała tak, jakby wcale tego nie chcieli. Bronili się przez cały mecz. Chyba przyjechali do Lublina po remis. Niestety, wystarczył jeden moment i nieupilnowany zawodnik gości strzałem głową pokonał Kamila Styżeja. Ta sytuacja pokazuje tylko, jak ważne są stałe fragmenty gry i ile można zyskać solidnie je ćwicząc.
• Wróćmy na chwilę do Grudziądza. Podpisywał pan kontrakt z Olimpią pełen nadziei, tymczasem udało się wystąpić tylko w jednym spotkaniu Pucharu Polski.
– Takie jest życie. Dostałem po tyłku i wracam do rodzinnego miasta. Liczę, że stworzymy silną drużynę i wygramy nie jeden mecz. Wierzę też, że uda się zrobić wspaniałą atmosferę, jaka od zawsze była w Motorze. Mam nadzieję, że pomogą nam w tym kibice, bo z ich pomocą jesteśmy w stanie osiągnąć znacznie więcej. W sobotę, mimo kiepskiej pogody, znów byli fantastyczni.
• Był jakiś konkretny powód rozwiązania kontraktu z Olimpią? Może miał miejsce jakiś konflikt ze szkoleniowcem?
– Ja nie jestem konfliktowym człowiekiem. Rozstaliśmy się w pokojowej atmosferze. Trener miał jednak swoją koncepcję na temat składu, w której nie było dla mnie miejsca.
• Dawid Ptaszyński podąży wyznaczonym przez pana śladem?
– Wszystko powinno wyjaśnić się we wtorek. Byłoby dobrze, gdyby udało mu się rozwiązać kontrakt, bo z nim w składzie bylibyśmy znacznie silniejsi.