Podczas zabawy w domu czteroletni Grześ połknął 50 groszy. Przerażona matka dziecka domagała się od lekarzy przeprowadzenia dodatkowych badań. Ale wszędzie ją odsyłano. Poprosiła Dziennik o interwencję.
Matka udała się więc do szpitala. Na Oddziale Ratunkowym wykonano prześwietlenie i potwierdzono, że moneta znajduje się w brzuchu dziecka. Polecono kobiecie sprawdzać, czy dziecko nie wydali pieniążka i po kilku dniach stawić się u lekarza.
- Mijały dni, a nadal Grześ zaczął skarżyć się na ból w brzuszku. Wczoraj poszłam do pediatry. Lekarka kazała mi jechać do szpitala na badanie kontrolne. Dodała, iż nie jest konieczne skierowanie. Ale w szpitalu nie chcieli synka zbadać. Pokłóciłam się z personelem w izbie przyjęć. Od jednej osoby usłyszałam, że powinnam się sama leczyć - mówi oburzona matka.
Danuta Wojewoda, oddziałowa Szpitalnego Oddziału Ratunkowego wyjaśnia nam, że doszło do nieporozumienia. Lekarze w szpitalu nie mogli tym przyjąć matki z dzieckiem, gdyż nie miała ona skierowania z podstawowej opieki zdrowotnej.
- Nasz oddział służy do ratowania życia w nagłych przypadkach. Lekarz rodzinny, jeśli uważał, że jest taka potrzeba, powinien sam skierować małego pacjenta na badanie rentgenowskie. Lekarze w podstawowej opiece zaniedbują wystawiania zleceń. A to doprowadza do takich konfliktów - tłumaczy oddziałowa.
Pediatra Zofia Mroczkowska z Terespola przyznaje, że posłała matkę do szpitala bez skierowania. - Istotnie, poradziłam, aby poszła ponownie na izbę przyjęć. To tam miała wcześniej wykonane zdjęcie rentgenowskie - tłumaczy lekarka.
Sprawą zainteresowaliśmy Teresę Szpilewicz, dyrektora bialskiej Delegatury Narodowego Funduszu Zdrowia. - Zapytamy szefa terespolskiego POZ, dlaczego tak załatwiono matkę. Wskutek takich zaniedbań dochodzi do wielu konfliktów z pacjentami. Lekarze rodzinni z podstawowej opieki zdrowotnej niejednokrotnie nie umieją lub nie chcą rzetelnie poinformować pacjenta. Oszczędzają. A później cień pada na fundusz i lekarzy - dodaje Szpilewicz.
Marek Pietrzela