Najpierw kolejki do stacji benzynowych i bankomatów, potem puste półki z podpaskami, a na koniec wycofywanie się kolejnych sieci sklepów ze sprzedaży produktów wyprodukowanych w Rosji i w Białorusi – tak pierwszy tydzień wojny wpłynął na polski handel.
Rosja zaatakowała Ukrainę zaczęła się w czwartek rano. Już kilkanaście godzin później pod polskimi stacjami paliw zaczęły się ustawiać gigantyczne kolejki. Cena poszybowała w górę, a paliwa – zwłaszcza oleju napędowego i najtańszej benzyny – zaczęło brakować.
Na stacji
– Aby podjechać pod dystrybutor na stacji Orlen przy Al. Zygmuntowskich czekałem około 15 minut. W tym czasie PB95 była już po 5,80. Chwilę później, gdy chciałem zatankować, została już tylko PB95 po 6,10 zł – relacjonował w poprzedni piątek jeden z mieszkańców Lublina.
– Ledwo zipiemy. Sprzedaję 2 tysiące litrów na godzinę, a mam 6 tysięcy litrów, więc łatwo policzyć, że o godzinie 18 paliwa już mieć nie będę – mówił sprzedawca na stacji w Górze Puławskiej.
Przez dwa dni paliwo było reglamentowane. Obowiązywał też zakaz tankowania do kanistrów.
– To wcale nie jest biznes życia, bo czym ja jutro będę handlował? Stacji nie zamknę. Hurtownie obiecują dostawę za 3 dni, ale nie wiem czy będzie. W tym momencie oleju napędowego już nie mam, kończy się benzyna. Wprowadziłem ograniczenia i można kupić 30 litrów – mówił w piątek Andrzej Furlepa z Mircza (powiat Hrubieszów), który od 20 lat prowadzi stację ale jeszcze takiej sytuacji nie miał. W ciągu jednego dnia, jak szacuje, sprzedał 20 tysięcy litrów paliwa, choć zwykle klienci kupowali 2 tysiące, może 1500 w zależności od dnia. – W czwartek od rana się zaczęło, byli i tacy, którzy brali 500 litrów albo obracali kilka razy i kupili 2 tysiące. Ale to nie są spekulanci. Sam mam gospodarstwo i zapas tysiąca litrów oleju napędowego wystarcza na kilka dni prac polowych, a te zaraz się zaczną. Podobno w całym naszym dawnych zamojskim są takie kłopoty na stacjach.
W sobotę i niedzielę sytuacja unormowała się.
Plastikowy pieniądz
Duże kolejki ustawiały się też od piątkowego rana także przed bankomatami w Lublinie i regionie. W wielu miejscach zabrakło gotówki. Bankowcy apelowali o spokój i obiecywali, że braki będą uzupełniane
– Próbowałem zrobić wypłatę z bankomatów przy ul. Zana w Lublinie. Byłem rano, bankomat PKO BP był nieczynny, koło południa tak samo. Podobnie było w Leclercu. Rozmawiałem z ludźmi i mówią, że chodzą od bankomatu do bankomatu i nigdzie nie da się wypłacić gotówki – denerwował się w piątek nasz Czytelnik. – Nigdzie nie ma też wyjaśnienia dlaczego bankomaty nie działają. A im więcej mamy rzetelnych informacji, to jednak lepiej.
Problem dotyczył praktycznie całego Lublina i wielu różnych banków.
– Bardzo dużo ludzi czeka przed Bankiem Ochrony Środowiska przy Krakowskim Przedmieściu. Kolejka była też przed bankiem Pekao S.A. przy ulicy Chopina – mówiła nam pani Elżbieta.
Bankowcy uspokajali, żeby nie popadać w niepotrzebną panikę. Tłumaczyli, że jeśli wiele osób chce jednocześnie wypłacać gotówkę to w bankomatach może jej chwilowo zabraknąć. Odsyłali klientów do punktów kasowych, które funkcjonowały normalnie.
Specjalny komunikat wydał nawet NBP: „W związku ze zwiększonym zapotrzebowaniem na gotówkę, Narodowy Bank Polski informuje, że posiada wystarczające zapasy w pełni umożliwiające pokrycie zapotrzebowania klientów banków na pieniądz gotówkowy.”
W tym przypadku także w niedzielę sytuacja już się unormowała.
Kolejka po podpaski
Przez cały czas więcej niż zwykle pracy mają osoby wykładające towar na sklepowych półkach. W związku z gigantyczną pomocą, jakiej Polacy udzielają uchodźców wiele towarów znika szybciej niż zwykle i konieczne jest częstsze ich dokładanie.
W lubelskich sklepach widać wzmożone zapotrzebowanie na niektóre rodzaje produktów.
Chodzi głównie o trwałą żywność i środki higieniczne. Mocno przerzedzony jest asortyment na półkach z konserwami. Najtańsze z nich są w wielu sklepach wykupione, w ofercie są nadal te nieco droższe. W wielu sklepach wyprzedane zostały również tańsze pieluchy, podpaski i tampony, nawilżane chusteczki dla niemowląt, najtańsze mydła, czy też woda w małych butelkach.
Rosyjskie? Nie biorę
Coraz więcej sieci handlowych wycofuje się ze sprzedaży produktów pochodzących z Rosji i Białorusi. W poniedziałek o takiej decyzji poinformowała Stokrotka.
– W geście solidarności z Ukrainą podjęliśmy decyzję o wycofaniu ze sprzedaży artykułów pochodzenia rosyjskiego i białoruskiego, które dostępne były w naszej ofercie. Produkty, które już znalazły się w sklepach i magazynach Stokrotki, takie jak na przykład artykuły higieniczne dla dzieci i dorosłych, zostaną przekazane na cele charytatywne związane ze wsparciem dla Ukrainy – tłumaczył Mirosław Wawryszczuk, dyrektor sprzedaży i marketingu oraz członek zarządu Stokrotki.
Podobną decyzję podjęła Biedronka, z której pólek zniknęła m.in. wódka Beluga i Russian Standard. Sieć poinformowała także o obniżeniu cen żywności w sklepach przy granicy z Ukrainą oraz przekazaniu 10 mln zł na pomoc dla ukraińskich uchodźców.
Do bojkotu produktów rosyjskich i białoruskich dołączyła także grupa Eurocash, sieci Kaufland, Netto czy Lidl, który dodatkowo przekazał milion złotych wsparcia dla uchodźców.
O tym, że z ich pólek zniknie ponad 150 produktów poinformował Rossmann. Analogiczną decyzję podjęli też szefowie Drogerii Natura i Hebe. Bojkot nie ominął też branży budowlanej: na taki krok zdecydowała się na przykład grupa PSB.