W chaszczach przy ul. Wiejskiej w Chełmie koczuje bezdomny. Odmawia przewiezienia go do ośrodka Monaru, do żony nie chce wrócić.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
– Ten człowiek twierdzi, że sam daje sobie radę i nie potrzebuje pomocy – mówi Leszek Smutniak z chełmskiej Straży Miejskiej. – Na dodatek w mieście ma meldunek w mieszkaniu, które zajmuje jego żona. Ani myśli do niej wracać. Możemy się jedynie domyślać, że w tle jego decyzji jest alkohol.
Do tej pory bezdomni zajmujący pustostany lub koczujący pod gołym niebem dawali sobie radę. Ale teraz w nocy temperatury spadają poniżej zera. Zapewne to sprawiło, że do Monaru przeniósł się bezdomny znany w mieście jako Stasio. Zresztą nie miał innego wyjścia. Mężczyzna bezprawnie zajmował opuszczony garaż, z którego właściciel w końcu go przepędził.
Z kolei Boguś, który utrzymuje się ze zbierania i sprzedaży puszek, ogląda się na Schronisko św. Brata Alberta. – Już tam byłem, ale kazali mi dostarczyć z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w mojej rodzinnej Woli Uhruskiej zaświadczenie, że pokryją koszty mojego pobytu – mówi Boguś. – A ja nie mam za co tam pojechać. Próbowałem stopem, ale nikt nie chciał mnie zabrać.
Ostatnio strażnikom miejskim udało się też umieścić w Monarze dwóch lokatorów dawnej wagonowni.
– Liczba bezdomnych wciąż się zmienia – mówi strażnik miejski Marek Huk. – Jedni przyjeżdżają, inni wyjeżdżają. Ostatnio mieliśmy do czynienia z bezdomnymi aż spod Łodzi i Szczecina. Szacujemy, że w mieście koczuje około siedmiu mężczyzn.
Najbardziej znane strażnikom miejsca, w których gnieżdżą się bezdomni, to była wagonownia, budynek dawnej Szkoły Podstawowej nr 7, czy opuszczone kamienice przy ul. Lubelskiej lub Mickiewicza.
– Kiedy zima przyciśnie, ci ludzie będą przenosili się do piwnic czy klatek schodowych – dodaje Huk. – Byleby dalej od schronisk, w których picie alkoholu jest absolutnie wykluczone.
Tak w Monarze przy ul. Kąpieliskowej, jak i w Schronisku św. Brata Alberta przy ul. Wołyńskiej są jeszcze wolne miejsca.
– Na 58 stałych miejsc wolnych mamy jeszcze około dziesięciu – mówi Marta Przebierowska, pracownik Schroniska św. Brata Alberta. – W ubiegłym roku o tej porze było już pełne obłożenie.
W przypadku drastycznych spadków temperatur, wykorzystując naszą kaplicę, możemy przyjąć dodatkowo jeszcze tylko cztery osoby. Na korytarzach materaców rozkładać nam nie wolno.
Przebierowska podkreśla, że w szczególnie trudnych warunkach pogodowych nikt z personelu schroniska nie będzie wymagał od bezdomnych zaświadczeń o gotowości właściwych ośrodków pomocy społecznej do finansowania ich pobytu.