Ktoś zatrzymuje się zafascynowany, ktoś przechodzi obok obojętnie, ktoś inny oburza się, że na „takie rzeczy” idą miejskie pieniądze. Open City to festiwal, który jak żaden inny wywołuje skrajne emocje. Raz w roku w roku sztuka wychodzi na ulice. I zostaje tam aż na miesiąc. Lub dłużej
Był już słomiany łuk triumfalny na deptaku, zejście do stacji metra przy archikatedrze, kolorowa podłoga w XIV-wiecznej Kaplicy św. Trójcy, grób przy Centrum Spotkania Kultur i dmuchany koń na cokole na dziedzińcu zamkowym. Jednych realizacji nie sposób przeoczyć, innych trzeba uważnie wypatrywać. Jedne zostają tylko na festiwalowy miesiąc, inne na dłużej (np. neon na budynku pedetu przetrwał dwa lata – do czasu odświeżenia elewacji przez nowego właściciela nieruchomości, a mural Mariusza Tarkawiana na ścianie budynku przy ul Jasnej ma już 7 lat).
Idea
Organizowany od 10 lat przez Ośrodek Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych Rozdroża Festiwal Sztuki w Przestrzeni Publicznej Otwarte Miasto/ Open City od dekady ma ten sam cel – wprowadzić w miasto, nasze codzienne życie „ciała obce”, „punkty niepokoju”.
Co roku jest inne hasło przewodnie, kto inny wybiera artystów. Nielubelscy kuratorzy (m.in. Anda Rottenberg, Krzysztof Żwirblis, Monika Szewczyk, Stach Szabłowski) zapraszali zwykle artystów z Polski i zagranicy (Mirosław Bałka , Paweł Althamer, Leona Tarasewicz). W tym roku, na okrągły jubileusz, nowe lubelskie pomniki-niepomniki wybudują głównie artyści stąd.
– Z pomysłem na edycję lubelską Mirosław Haponiuk (dyr. Rozdroży – przyp. red.) przyszedł do mnie. Zgodziłam się, pod warunkiem, że zrobimy to razem – opowiada Anna Nawrot, dyrektorka Galerii Białej. – A potem pojawił się pomysł na tytuł.
WZAJEMNOŚĆ
Empatia, solidarność, altruizm, wspólnota. Ale też zemsta, nienawiść, zdrada.
– Wzajemność to słowo klucz określające wszelkie międzyludzkie relacje – mówi Anna Nawrot, kuratorka Open City 2018. A tekście kuratorskim zapowiada: Zaproponujemy opowieści o trudnej wzajemności, o współzależnościach „swoich” i „obcych”, „tubylców” i „turystów”, „przyjezdnych” i „zakorzenionych”.
Kuratorzy liczą też na to, że w pracach artystów związanych z Lublinem, obok intencji artystycznych, pojawią się akcenty lokalnego patriotyzmu i wschodnich resentymentów.
– Wprowadzą też dystans, refleksyjność i spostrzegawczość, wynikającą z zażyłości mieszkańca z miejską przestrzenią. (…) Patos zastąpmy lekkością, normalnością, witalnością. (..)
Zamek i błonia
Trasa wernisażowego spaceru, na który kuratorzy zapraszają wszystkich zainteresowanych, rozpoczyna się na placu przed zamkiem (zbiórka dziś, 7 wrzesnia, o godz. 17).
Pierwszej pracy na liście nie da się nie zauważyć. To ogromna (3/4 metry) siedząca postać - „Das kino dla Lublina” Henka Visha. – Olbrzymka jest kinem, ciemną przestrzenią, w której widzimy różnorakie obrazy – tłumaczą kuratorzy w opisie pracy holenderskiego artysty.
Dalej, na zamkowych błoniach Magdalena Franczak przypomina, że przed wojną biegła tędy tętniąca życiem ulica Krawiecka.
– Lublinianie wciąż, nieświadomie, uporczywie podążają szlakiem tej ulicy. Obecnie to wydeptana ścieżka prowadząca do centrum handlowego – opowiada artystka. – Do usytuowania swojej pracy wybrałam punkt przy końcu ścieżki, z którego dobrze widać całą Krawiecką.
Instalacja „Krawiecka 31” ma formę wyrastającego z ziemi domu. Ponad powierzchnię wystaje jedynie dach z wykuszem okiennymi i kominem. – Przy Krawieckiej 31 znajdowała się łaźnia parowa - symboliczne miejsce oczyszczenia – dodaje Magdalena Franczak
Stare Miasto
Grodzka 36a stanęła w ogniu. Zrujnowaną kamienicę, w której wychowała się Beata Kozidrak i którą od lat Lubelskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej bez większego powodzenia próbuje sprzedać, symbolicznie „podpalił” Jarosław Koziara. Artysta znany ze spektakularnych, monumentalnych realizacji z użyciem tkanin i światła oraz żywego ognia, tym razem odwołuje się do historii miasta i obrazu „Pożar Lublina w 1719 roku”.
– Pożar to przede wszystkim wielka trauma. Widzimy ogień i boimy się czy w środku nie ma ludzi czy zwierząt – tłumaczy Anna Nawrot. A sam artysta dodaje: Pożar to również perspektywa odbudowy nowego życia z popiołów - odwieczna dychotomia życia i śmierci.
Oglądanie instalacji umiejscowionych na Rynku i w jego okolicach w piątkowy wieczór może być trudne. Z uwagi na trwający tutaj Europejski Festiwal Smaku „(Ko)relacje” Katarzyny Szczypior zostały przeniesione (na Plac Rybny), a „Jamais vu” Mirosława Nordyka Jurczuka nieco przysłoniły stojące na ul. Złotej stragany z jedzeniem. To cykl cyfrowych kolaży w podświetlonych lightboxach. – Ze zdjęć najbardziej znanych miejsc, elementów architektonicznych, stworzyłem zupełnie nowe obrazy – tłumaczy artysta.
Pocisk w kamienicy
Robert Kuśmirowski już tu kiedyś był. Dokładnie podczas Open City 2014 gdy w czasie performansu „Stalkammer” na Pl. Rybnym w metalowym silosie umieścił człowieka nagiego i człowieka w mundurze. Teraz w instalacji „Stalker II” (między kamienicami Rybna 10 i 12) pokazuje przeskalowaną, monumentalną imitację niewypału. I wtedy, i dziś, skojarzenia z wojną są oczywiste.
– To totalnie surrealny w tej przestrzeni obiekt. Zastanawiasz się co on tu robi i zarazem dlaczego tu tak pasuje – tłumaczy artysta.
W miejscu, które wybrał, czas jakby się zatrzymał. Nieremontowane kamienice na elewacjach wciąż noszą ślady wojny. Jakby tego było mało, jedną z nich ktoś niedawno podpalił.
Artysta zapowiada, że „budzący koszmary wojny zagubiony pośród kamienic pocisk” zostanie tu na dłużej. – Do czasu, aż właściciele budynku rozpoczną remonty – mówi Kuśmirowski.
Trudne pytania
Kolektyw Kilku.com tylko pyta. O współzależność władzy świeckiej i duchowej. By pytanie zabrzmiało dobitnie opasuje czerwoną taśmą budynek ratusza i pobliskiego kościoła.
Pytają też Monika i Tomasz Bielak – o autonomiczność jednostki i jej zależność od innych, o budowanie międzyludzkich więzi. I na gzymsie kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 54 (mieści się tu m.in. nasza redakcja) nad ruchliwą ulicą i nie mniej uczęszczanym chodnikiem stawiają człowieka – z brodą, w bluzie z kapturem i w starych trampkach. Stoi kilka metrów na ziemią, plecami przyklejony do ściany, patrzy w dół. Choć w opisie pracy słowo uchodźca nie pada ani razu, artyści przyznają, że tak właśnie mówią o swojej silikonowej rzeźbie.
Rzeźby
Tuż po sąsiedzku, po na placu przy Centrum Kultury, Krzysztof Sołowiej ustawi figury, które nie mają twarzy, a jedynie oczy – lornetki. „Są samym spojrzeniem. Praca odsłania wieloznaczność i siłę spojrzenia” – podkreśla autor instalacji „Watchmen dla Lublina”.
Na fasadzie budynku dawnego klasztoru kolejna rzeźba – autorstwa znakomitej belgijskiej artystki Soffie Muller, która w 2016 roku pokazywała swoje prace w Galerii Białej. Tym razem do Lublina przysłała skromną rzeźbę górnej części ludzkiej głowy wykonaną z alabastru. – Wygląda jak materialny ślad koszmarnej katastrofy lub zbrodni sprzed wieków – tłumaczą kuratorzy.
I jeszcze – na Pl. Lecha Kaczyńskiego – „Tło zderzeń” Kamila Stańczaka. To tzw. praca żywa.
– Jej integralną częścią stają się m.in. skaterzy – tłumaczy artysta, który przypomina, że obiekty artystyczne w przestrzeni publicznej nie zawsze muszą być pomnikami naznaczonymi ideologią i stać na niedostępnych postumentach. – Abstrakcja może wyzwalać – podkreśla Kamil Stańczak, rocznik 1980.
Instalacje artystyczne zostaną przestrzeni miejskiej do 5 października. Chyba, że sami artyści (i właściciel terenu) zdecydują inaczej.