Przez osiem dni kilkadziesiąt osób od rana do nocy uwijało się na planie zdjęciowym.
Wysoki, szczupły, przystojny blondyn. Długo myśli, zanim odpowie na pytanie. Czuć, że to jego nie pierwszy kontakt z mediami. Gdy dziennikarze pytają, o czym jest ten jego film, zwykle mówi, że o ludzkim sumieniu. Nie uśmiecha się, nie stara, by rozmówca go polubił. Kogoś mi przypomina... Jakiś aktor?
Rozmawiamy w przerwie obiadowej pierwszego dnia zdjęć. Artur Brzozowski coraz zerka to na zegarek, to na styropianowe opakowanie z obiadem. W końcu zgadza się mówić i jeść jednocześnie. - To moja druga produkcja. Pierwsza była komedia "Facet z bloku”. Teraz pora na dramat - mówi i bez przekonania grzebie w potrawie.
Scenariusz "Dżungli” pisał trzy miesiące. Szybko skompletował trzon ekipy. A znalezienie sponsorów okazało się wyjątkowo łatwe. - Wystarczyło napisać wniosek do Urzędu Miasta i porozmawiać z dyrektorem Biura Promocji Miasta - opowiada młody reżyser.
Lubelski Ratusz zgodził się pokryć koszty realizacji filmu.
Jak kręcić to w Lublinie
- Tu jest mi łatwiej, bo jestem stąd. Znam ludzi, miejsca, całą bazę logistyczną - mówi Brzozowski.
Co dalej? - Czas pokaże. Na razie promujemy się, szlifujemy warsztat. Zrobienie jednego filmu, to jak cały rok nauki w szkole - stwierdza młody reżyser.
- Przy pracy nad poprzednim filmem wszystko okazało się zbyt mało zorganizowane. Teraz wszystko staramy się przewidzieć i wcześniej zaplanować - mówi Jacek Skulimowski, dziś w roli kierownika produkcji. - Dbam o to, by reżyser i operator mieli wszystko pod ręką, opracowuję całą logistykę, przygotowuję plany zdjęciowe - wylicza.
- Ludzie uczą się na błędach - słusznie zauważa Artur Skrobas, jego zastępca, który trafił tu z castingowej "łapanki”.
Nie aktor, ale na planie
Do filmu nie dostała się żadna z nich. - Trochę żałuję, ale wiem, że jeszcze mam czas - śmieje się Justyna. Na castingu wspomniała, że potrafi profesjonalnie malować. Dziś odpowiada za makijaż aktorów grających w "Dżungli”.
Podobnie na plan filmu trafiła Ania Dębicka. Po castingu znalazła się na liście aktorów zastępczych, ale szybko awansowała na pomocnika reżysera. W tym roku zdaje maturę. Zamiast ślęczeć nad książkami, woli obsługiwać klapsa. - Poszłam tam dla towarzystwa, a w końcu zgodziłam się na wszystko - śmieje się maturzystka z liceum Vetterów.
Malarz w mundurze
Michał studiuje na IV roku Wydziału Artystycznego UMCS. Nie marzy mu się Hollywood. - Ta praca zajmuje mnóstwo czasu, wyciąga z człowieka masę energii. Dla mnie liczy się też życie prywatne. I na nie chciałbym mieć czas - mówi młody malarz.
To jego pierwsza poważna przygoda z filmem, więc nie jest łatwo. - Czasem trudno wczuć się w rolę. Zachowywać się tak, żeby nie wypadło sztucznie - mówi, otrzepując niewidzialne paprochy z niebieskiego munduru.
Z Lublina do Holywood
Ania gra siostrę Maćka, chłopca który nie widzi, nie słyszy, a na dodatek gubi się w dużym mieście. - Można ją zrozumieć, ale nie zrobiłabym tak, jak ona - mówi, gdy pytam, czy utożsamia się ze swoją bohaterką.
Czyli jak?
- Nie wiem czy mogę zdradzić zakończenie... - niepewnie rozgląda się wokół.
Szkoda że bez tekstu
O czerwonym dywanie w Cannes marzy też Marcin Lis, filmowy Maciek.
- Nie widzę, nie słyszę, nie mówię - szybko streszcza swoją rolę. - Na próbach mi to nie przeszkadzało, ale teraz wolałbym mieć jakiś tekst.
Marcin studiuje na I roku kulturoznawstwa na KUL. Ale ma nadzieję, że tylko chwilowo. - W zeszłym roku próbowałem się dostać do szkoły filmowej w Warszawie i Łodzi. Nie udało się, więc w tym roku znów spróbuję.
Naprawdę jest fajnie
Poza tym, jest fajnie. - Nie o to chodzi, że tak się mówi. Że to taki slogan. Tu naprawdę jest super. Znamy się dopiero od kilku godzin i już się świetnie rozumiemy - przekonuje mnie szatynka w okularach.
Na imię ma Nikola. Przyszła z koleżanką. Będzie jej pomagać przy makijażu aktorów. Na razie na planie jest tylko jedna aktorka, więc dziewczyny trochę się nudzą.