Koncert Ani Dąbrowskiej, Lublin, Filharmonia, 9.11.2008
Chodzenie na klasyczne koncerty do lubelskiej filharmonii to ostatnio ryzykowna fatyga. Kierownictwo jest w rozsypce, a muzycy ciągle straszą strajkami. Jeśli nawet dochodzi do realizacji programowego planu, to i tak kwasy zatruwają sztukę. Nastroje są nieciekawe, wielu artystów gra na pół gwizdka.
Inaczej jest z tzw. koncertami komercyjnymi, na które filharmonia tylko wypożycza salę organizatorom z zewnątrz. W takich przypadkach artyści działają na pełnych obrotach. Obowiązuje rynkowa zasada: klient nasz pan.
W niedzielę przy Skłodowskiej 5 wraz ze swoimi instrumentalistami dwoiła się i troiła Ania Dąbrowska. Ta pochodząca z Chełma wokalistka, która sama pisze sobie piosenki, zawsze jest bardzo profesjonalna. Ale tym razem dodatkowo starała się usatysfakcjonować publiczność, widząc, jak wielu ludzi przyszło jej posłuchać, i wiedząc, że są wśród nich jej znajomi i rodzina.
W tym spełnianiu swoich wysokich standardów i zadowalaniu innych trochę przeszkadzała jej usterka aparatury. Pech, a może zaniedbanie technicznych sprawiły, że rwał się sygnał z jej mikrofonu. Śpiewała więc trochę jak kroczący po polu minowym. Ale potrzebna do wytrzymania tej sytuacji zimna krew nie przełożyła się na spadek ekspresji wykonawczej.
Wraz z kolejnymi piosenkami robiło się coraz bardziej energetycznie i tanecznie. Kiedy pod koniec koncertu zabrzmiał cover słynnego przeboju Elvisa Presleya "Suspicious Minds”, trudno było usiedzieć w miejscu.
W końcu Ania pomogła publiczności w podjęciu decyzji i poprosiła o powstanie. Wraz z chórem śpiewających, klaszczących i kołyszących się słuchaczy wykonała na bis hita "Nigdy więcej nie tańcz ze mną” z najnowszego albumu "W spodniach, czy w sukience?”.
Zarówno artystka, borykająca się z trudnościami technicznymi, jak i publiczność, ograniczona znikomą przestrzenią między rzędami foteli, bawili się wyjątkowo dobrze.