![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
![Prof. Wiktor Zin - rok 1966](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/news/2025/2025-02/e7a9fae3e572986aeef888515be7c76b_std_crd_830.jpg)
W tym roku obchodziłby swoje setne urodziny. Profesor Wiktor Zin przez trzydzieści lat ściągał przed ekrany tysiące, jak nie miliony telewidzów. Jego telewizyjna audycja „Piórkiem i węglem” przeszła do legendy. A on zawsze z dumą wspominał rodzinny Hrubieszów.
![AdBlock](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/user/adblock-logos.png)
Tu się urodził i wychował. Już jako dziecko zetknął się z sztuką. To za sprawą dziadka Szymona, który prowadził znany warsztat złotniczo-malarski. I to on sprawił, że młody Wiktor zainteresował się malarstwem i architekturą. Nie przypuszczał jednak, że wnuk zrobi od razu taką karierę. Najpierw wysłał rysunki hrubieszowskich, zabytkowych domów do gazet i te spodobały się. Zostały opublikowane.
Wkrótce wydał album o rodzinnym mieście. Za to – w nagrodę – został stypendystą marszałka Rydza-Śmigłego. W rodzinnym domu przy ul. Kilińskiego przez lata, także podczas okupacji przebywało wielu artystów z różnych zakątków Polski, m.in. z Wielkopolski. Wśród nich byli też znani historycy sztuki. To oni wprowadzili przyszłego profesora w tajemniczy świat architektury.
Po wojnie Wiktor Zin opuścił Hrubieszów i wyjechał do Krakowa. Rozpoczął studia na Wydziale Architektury Akademii Górniczo-Hutniczej, mieszczącym się wówczas w pomieszczeniach remontowanego Wawelu. Już na pierwszym roku studiów został asystentem profesora Witolda Dalbora. Mieszkał w tym czasie w małej celi klasztornej oo. Augustianów na krakowskim Kazimierzu. W zamian za stancję grał na organach (nie potrafił czytać nut, ale mógłby zagrać z pamięci mazurka Chopina), a w wolnych chwilach pomagał braciom zakonnym w ich codziennych zajęciach. Dużo pracował, zajmował się ilustrowaniem atlasu anatomicznego, rysował i opisywał detale odzyskanego ołtarza Wita Stwosza. Pisał także sztuki teatralne. W Krakowie poznał swoją przyszłą żonę – Al.eksandrę Zastawniak. Byli małżeństwem przez 54 lata.
W 1962 roku Wiktor Zin rozpoczął swoją karierę telewizyjną, kiedy poprowadził pierwszy odcinek kultowego programu „Piórkiem i węglem” – najpierw co tydzień, potem co dwa tygodnie. Przez pierwsze dziesięć lat program był prowadzony na żywo. Wiktor Zin polubił kamerę. I to z wzajemnością. Polacy pokochali jego barwne opowieści o zabytkach, kiedy potrafił niezwykle ciekawie opowiadać o architekturze, zabytkach, ubarwiając to anegdotami (często z własnego życia), legendami.
Ale najbardziej wciągające były jego rysunki. Opowiadając, równocześnie rysował. Jak gdyby od niechcenia. Kilka kresek, lekki retusz, jakieś z pozoru mało istotne detale i po chwili ukazywał się telewidzom znany, polski zabytek. Było to zdumiewające doświadczenie. Do dzisiaj wiele osób nie może się nadziwić, jak można namalować Wawel w dwie i pół minuty. Dla profesora Zina nie było to problemem. Co ciekawe, przez te wszystkie lata na wizji, profesor wykonał ok. 10 tysięcy rysunków. Niektórzy twierdzą nawet, że trzy razy tyle.
Nie wszystkie jego programy podobały się ówczesnym władzom. Zwłaszcza te, w których dużo opowiadał o Kresach, budowlach sakralnych, o Kościele. Oglądalność jego programu była porównywalna do widowni najbardziej popularnych wtedy seriali.
– Pamiętam, jak całą rodziną siadaliśmy w niedzielę przed telewizorem, żeby obejrzeć ten program – wspomina Jacek Kowalczyk z Hrubieszowa. – Do dzisiaj mam przed oczami odcinek, kiedy profesor w kilka minut narysował hrubieszowskie sutki, które na co dzień widziałem jako młody chłopak, przechodziło koło nich. I rysował to z taką lekkością i swobodą, że nam wszystkim się wydawało, że każdy chyba może rysować. Ale jak się okazało, był to prawdziwy mistrz. A jego opowieści słuchało się jak jakiejś bajki. Potrafił zainteresować historią nawet dzieci i młodzież. Wiktor Zin był prawdziwą gwiazdą telewizyjną – autentyczny, zawsze elegancko ubrany i przede wszystkim mówił tak piękną polszczyzną, którą do dzisiaj wspominam z dużą nostalgią. On nawet o zwykłej chacie krytej strzechą był w stanie opowiadać jak o najpiękniejszym pałacu. Nawiązywał przy tym nie tylko do historii, ale i literatury, muzyki, filozofii. Dzisiaj już takich programów nie ma.
W 1977 roku Wiktor Zin został generalnym konserwatorem zabytków. W 1998 r. otrzymał tytuł doktora honoris causa Politechniki Krakowskiej. Był też wiceministrem kultury. Niektórzy zarzucali mu w czasie PRL-u, że zbytnio afiszuje się ze swoją religijnością. Pod tym względem był nieugięty. Jako jedyny na krakowskiej uczelni miał w swoim gabinecie powieszony krzyż na ścianie, a każdy dzień zaczynał i kończył modlitwą. Często przed pracą uczestniczył we mszy świętej.
Zawsze ciągnęło go jednak do Hrubieszowa. Przyjeżdżał tu w każdej wolnej chwili. Starsi mieszkańcy miasta wciąż pamiętają, jak zawsze elegancko ubrany spacerował po mieście. Często już o świcie chodził po ulubionych uliczkach. Nigdy się nie wywyższał, z każdym zamienił kilka słów, pozdrowił. Zawsze skromny, grzeczny. Kochał to miasto.
17 maja 2007 r. profesor zasłabł przed zajęciami w Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Już wcześniej miewał problemy ze zdrowiem. Niestety, nie udało się go uratować. To był zawał.
"Jestem jak helikopter, ciągle muszę ruszać swoimi skrzydłami i wtedy dobrze się czuję. Zabija mnie bezczynność" – powiedział w jednym ze swoich ostatnich wywiadów.
Spoczął na Cmentarzu Rakowickim. Wcześniej w kościele Mariackim odbyła się msza w intencji zmarłego. Nagrobek profesora pokryły wieńce i kwiaty – m.in. polne – takie, jakie lubił. I jakich w Hrubieszowie nigdy nie brakowało.
![e-Wydanie](https://cdn01.dziennikwschodni.pl/media/public/dziennikwschodni.pl/e-wydanie-artykul.png)