Mediolan. – Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Szkoły, kluby, baseny, siłownie – wszystko jest zamknięte. Ulice opustoszały. Tylko w szpitalach jest coraz większy tłok – opowiada Dziennikowi Andrea Mantovani z Mediolanu, stolicy Lombardii, gdzie jest najwięcej zakażonych koronawirusem i zgonów w Europie.
To właśnie w Lombardii jest najgorsza sytuacja pod względem liczby zakażonych koronawirusem. Według najnowszych statystyk ich liczba przekroczyła już 4,5 tysiąca. W tym regionie zanotowano też najwięcej zgonów – 333 (w całych Włoszech są 463 przypadki śmiertelne). Z powodu epidemii włoski rząd objął kwarantanną cały kraj.
– Władze nakazują zostać wszystkim w domach. Zalecają, żeby się nie całować, nie przytulać na powitanie. Sam nie chodzę do pracy. Z domu wychodzę jedynie po niezbędne zakupy. Z tego co mówią władze wynika, że taka sytuacja ma potrwać przynajmniej do 3 kwietnia.
Do tej pory czerwoną strefą była tylko Lombardia, ale teraz to już cały kraj. Są poważne ograniczenia w podróżowaniu. Za złamanie zakazu można nawet trafić do więzienia. Na ulicach widać przy tym mnóstwo policjantów.
– W sklepach spożywczych towaru jeszcze nie brakuje, ale ludzie kupują wszystko w dużych ilościach, bo coraz bardziej się boją. Noszą też maseczki chirurgiczne. Bardzo trudno je teraz zdobyć i są potwornie drogie. Wczoraj do mojej apteki dostarczono sto sztuk, ale dzisiaj rano nie było już ani jednej – dodaje Andrea.
– Chociaż zamknięto szkoły, a rząd nakazuje zostać w domach i unikać zgromadzeń, to młodzież niewiele sobie z tego robi – zwraca jednak uwagę nasz rozmówca. – Spotykają się np. w parkach i wspólnie spędzają czas. To bezmyślne, bo w ten sposób wirus jeszcze bardziej się rozprzestrzenia. Jeśli prawdą jest, że nie jest on groźny dla młodych ludzi i nie musi dawać objawów, to młodzież może nieświadomie zarazić rodziców lub dziadków. Trudno im to jednak wytłumaczyć.
Z kolei w Turynie, stolicy Piemontu, oddalonym od Mediolanu o około 140 km, jest trochę spokojniej. – Turyn nie jest w najgorszej sytuacji w porównaniu do innych miast na północy kraju. Mimo to widać że, na ulicach jest znacznie mniej ludzi. To efekt rządowych zaleceń, żeby w miarę możliwości nie wychodzić z domu. Chodzi też o to, że dużo ludzi nie może tu przyjechać z innych miast. Przemieszczanie się jest obecnie zabronione – opowiada Gregorio Ferraris, który mieszka w Turynie i dodaje: – Ulice wyglądają bardziej tak, jakby była niedziela, a nie normalny dzień pracy.
Restauracje i bary są krócej otwarte, a ich właściciele muszą przestrzegać zasad bezpieczeństwa. – Klienci muszą siedzieć na odległość metra od siebie. W supermarketach może przebywać tylko kilka osób, które w tym samym czasie robią zakupy. Szkoły i uczelnie są zamknięte w całych Włoszech. Być może zostaną otwarte w kwietniu, ale nie mamy pewności, że tak się stanie – tłumaczy Gregorio. – Mimo całej tej nadzwyczajnej sytuacji ludzie reagują bardzo dobrze, nie zauważyłem paniki. Nie widziałem też „apokaliptycznych” scen czy pustych półek w sklepach, tak jak w Lombardii na początku epidemii.
Zdjęcia: narcisodautore.it