Obudziłem się, gdy usłyszałem pierwsze eksplozje. Myślałem, że wciąż śpię. Gdy otworzyłem oczy, była cisza. Niestety, szybko spadły kolejne rakiety – opowiada w mediach społecznościowych Paweł Bobołowicz. Pochodzący z Lublina reporter radia WNET relacjonuje sytuację w stolicy Ukrainy.
Przebywający w Kijowie dziennikarz przekazuje w transmisji na Facebooku, że rosyjskie pociski wczesnym rankiem spadły w pięciu ukraińskich obwodach. – Ukraina się broni. Wprowadzony jest stan wojenny, ukraińska armia podjęła działania, informuje o zestrzelonych rosyjskich helikopterach i samolotach na wschodzie Ukrainy – informuje Bobołowicz.
Według jego relacji po porannym ostrzeliwaniu w stolicy zrobiło się spokojniej. – W Kijowie od dłuższego czasu nie słychać było spadających rakiet, ale wyją syreny. Rakiety spadały przed 5 rano i jeszcze po 6. Jedna z nich spadła w pobliżu domu naszej redakcyjnej tłumaczki, całe szczęście nic się jej nie stało – opowiada reporter.
I dodaje: – Stacje benzynowe są zapchane, samochody stoją w potężnych kolejkach. Sklepy funkcjonują normalnie, ludzie robią większe zakupy, ale w mniejszych sklepikach można normalnie kupić pieczywo, a nawet napić się kawy. Działają nawet kwiaciarnie. Obserwuje się absurdalne czasami momenty, bo część Kijowa trwa jakby w normalnym, porannym jeszcze letargu. Jedna z największych hal targowych, Żytni Rynek, działa normalnie, sprzedają tam mięso, warzywa, owoce. Na ulicach są otwarte stragany. Kursuje komunikacja miejska, widziałem na ulicach trolejbusy, ale jest problem z przemieszczaniem się. Jeśli ktoś musi, to najlepiej jest przemieszczać się metrem, które jest dodatkowo bezpłatne. Jak wyją syreny, musimy mieć świadomość tego, że to oznacza alarm przeciwlotniczy, że mogą lecieć rakiety, nie należy tego lekceważyć.