Od razu było wiadomo, że nikt nie przeżył – tak miejsce katastrofy w Smoleńsku opisał Aleksander Muramszczikow, dowódca zastępu straży pożarnej ze Smoleńska. 10 kwietnia jako pierwszy dotarł na miejsce katastrofy polskiego Tu-154M.
Jak czytamy na stronie tvn24.pl, 33-letni Muramszczikow, oficer straży pożarnej rosyjskiego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych to jedna z dwóch postaci widocznych na filmie nakręconym tuż po wypadku Tupolewa, który można zobaczyć w Internecie.
Jak relacjonuje Muramszczikow, w momencie katastrofy nie było słychać ogłuszającego wybuchu, a tylko trzask.
Kiedy strażacy dotarli na miejsce, zobaczyli dramatyczny widok. Muramszczikow opowiedział, że ciała ofiar były w okropnym stanie. - Stało się jasne, że nikt nie przeżył. Widzieliśmy tylko dwa duże fragmenty samolotu - skrzydła i część kadłuba z wypuszczonym podwoziem. Silniki leżały oddzielnie – czytamy na tvn24.pl.
Muramszczikow dodał, że na miejscu katastrofy nie było słychać ani krzyków, ani jęków.
- W złowieszczej ciszy w kieszeniach zabitych dzwoniły tylko telefony komórkowe - powiedział Muramszczikow. Kapitan podał też detale dotyczące wyglądu ciał ofiar katastrofy smoleńskiej: widział tylko jedno, które pozostało w całości. Oficer dodał, że w różnych częściach lasu można było dostrzec ogień.
Muramszczikow dodał, że niedługo po katastrofie polskiego TU-154 pogoda znacznie się poprawiła.