– Jedni chcą, ale nie potrafią, a drudzy potrafią, ale nie chcą, tak to wygląda – mówi ojciec 7-miesięcznego chłopca, który spędził na bieganiu po szpitalu kilka godzin, bo nikt nie chciał podjąć się wbicia wenflonu.
– Po przyjeździe musiałem jeszcze wrócić się do apteki, bo okazało się, że małemu trzeba będzie podawać zastrzyki – mówi Zatylny. – Zadecydowano, że najlepszym rozwiązaniem będzie założenie wenflonu, bo wielokrotne kłucie takie malucha to dość duże ryzyko i zdaję sobie sprawę, że dodatkowo jest to trudne zadanie – mówi ojciec chłopca.
Pielęgniarka, która się tego podjęła, po nieudanej próbie skierowała chłopca na oddział dziecięcy, by tam ktoś bardziej doświadczony nakłuł chłopca.
– Zrobiliśmy tak jak nam kazano, ale tam z kolei usłyszeliśmy, że to nie należy do ich obowiązków i mamy ponownie wracać na oddział ratunkowy, skąd przyszliśmy. I tak kilka razy - opowiada ojciec dziecka.
Ciągle ktoś zrzucał na kogoś obowiązek założenia tego wenflonu – mówi pan Jarosław. – Biegaliśmy tak chyba z półtorej godziny, a syn cały czas miał 40-stopniową gorączkę – dodaje. W końcu znalazł się lekarz, który podjął się trudnej sztuki nakłucia małego dziecka.
– Udało się za szóstym razem. Sama operacja wkłuwania trwała jakieś dwie godziny – mówi Zatylny.
– Powiedziała mi wtedy, że problem nie jest nowy, a wynika on z tego, że każdy z oddziałów dostaje na swoją działalność osobne fundusze, więc pracownicy teoretycznie nie muszą robić rzeczy, które są poza ich zbiorem obowiązków – mówi ojciec chłopca.
- Nie mam jakichś szczególnych pretensji do SOR. Chcę żeby panie z oddziału dziecięcego poniosły jakieś konsekwencje. Nie za podjętą decyzje, bo tu są kryte, ale za swoje opryskliwe i niemiłe zachowanie – mówi J. Zatylny. – Jedni chcą, ale nie potrafią, a drudzy potrafią, ale nie chcą, tak to w skrócie wygląda – ojciec chłopczyka rozkłada ręce.
Sprawę krótko komentuje Marek Maślicki, zastępca kierownika szpitalnego oddziału ratunkowego. – To wszystko zależy od ludzi, od ich dobrej woli – mówi. – My na SOR też często robimy rzeczy, których teoretycznie nie musimy robić, przyjmujemy ludzi, którzy równie dobrze mogliby pójść do lekarza rodzinnego.
Oddział ratunkowy nie służy przecież tylko ludziom z wypadków – mówi M. Maślicki. Obiecuję, że przyjrzę się sprawie – dodaje.
Źródło: Gazeta Lubuska