Prokuratura postawiła zarzuty właścicielowi lokalu, w którym prowadzone prace remontowe omal nie doprowadziły do zawalenia się bloku. Inwestor miał zlecić usunięcie filarów, które były konstrukcją nośną budynku. Kilkadziesiąt osób, w tym wiele starszych i schorowanych, wciąż nie może wrócić do domu.
Niepokojące huki
Czteropiętrowy blok przy ul. Metzgera w Jaśle zbudowany został w latach 60. Budynek niegdyś należał do PKP. Dziś mieszkają w nim głównie seniorzy, emerytowani pracownicy PKP. Są wśród nich osoby samotne i niepełnosprawne. Do niedawna własnością PKP był także lokal użytkowy na parterze bloku. Został sprzedany na początku września. Jak twierdzą mieszkańcy, miała tam powstać restauracja. Inwestor rozpoczął remont od usunięcia filarów nośnych, podtrzymujących budynek. Na szczęście głośne huki zaniepokoiły jednego z mieszkańców.
- Gdyby nie szybka reakcja sąsiada, prawdopodobnie runąłby cały budynek. Przeraził go huk, więc zaalarmował wszystkie służby – policję, nadzór budowlany – opowiada Artur Konieczny, mieszkaniec bloku. Na miejsce wkrótce po zgłoszeniu pojechał inspektor nadzoru budowlanego. Nie udało mu się jednak od razu wejść do lokalu.
- Pracownicy, którzy tam byli, zabarykadowali się i nie wpuszczali nikogo. Nie reagowali nawet na policję, która przyjechała na miejsce. W końcu wezwaliśmy straż pożarną i po ich przyjeździe zagroziliśmy wyłamaniem drzwi. Dopiero wtedy drzwi zostały otworzone. Zastaliśmy jeden, całkowicie zdemontowany słup, a drugi był zniszczony w 80 proc. - opowiada Józef Dunaj, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Jaśle. I dodaje: - Zastani na miejscu pracownicy stwierdzili, że nie mają żadnego planu prac, ani żadnego nadzoru kierownika budowy. Powiedzieli, że zrobili te prace na życzenie inwestora.
Ewakuacja
Po wejściu do lokalu zarządzono ewakuację całego budynku. Ewakuowano 44 osoby. Większość z nich wyszła z mieszkania jak stała, w koszulach nocnych, w piżamach, narzucając na siebie tylko wierzchnie okrycie. - Przygotowywaliśmy się już do snu, bo była godzina 20. Przyszedł pan ze straży pożarnej i powiadomił nas, że mamy się ciepło ubrać i zejść w miarę szybko. Zdenerwowałam się ogromnie, bardzo to przeżyłam – wspomina Helena Czech.
Inna mieszkanka, pani Stanisława, prosto z ewakuacji trafiła do szpitala. Kobieta nie ma nóg, więc uznano, że nie poradzi sobie sama w lokalu zastępczym. - Kręciłam się od pokoju do pokoju i nie wiedziałam, co mam zabrać – opowiada Stanisława Zoła. - Najbardziej żal mi było tych osób starszych, schorowanych. Wszystko działo się bardzo szybko, nic nie zabrałem ze sobą – wyznaje Artur Konieczny.
W wyniku ewakuacji część mieszkańców trafiła do swoich rodzin, część do hostelu przy ośrodku sportowym. Wszyscy dostali opiekę psychologiczną i mają stały kontakt ze sztabem kryzysowym. Wyżywienie zapewnia pobliska restauracja.
Co dalej?
Lokal na parterze jest dość spory, w większości pozbawiony ścian. Dwa zniszczone przez robotników filary podtrzymywały nie tylko strop, lecz także cztery kolejne kondygnacje, na których znajdują mieszkania. - Sytuacja jest poważna. Bez ekspertyzy nie zrobimy żadnego kroku. Potrzeba przeliczeń, projektu zabezpieczeń i wykonania ich – podkreśla Józef Dunaj.
Inwestorem, który miał zlecić remont, jest Łukasz G. - młody przedsiębiorca z Jasła, zajmujący się handlem, transportem i branżą gastronomiczną oraz wynajmem garaży. Mężczyzna nie chciał rozmawiać. Jak się okazało, nie tylko z nami - odmówił także zeznań w prokuraturze, która postawiła mu zarzuty, uznając, że gdyby nie szybka reakcja, budynek mógłby się zawalić i pochłonąć wiele ofiar.
Mieszkańcy bloku pojedynczo mogą wchodzić do mieszkań, by zabrać niezbędne rzeczy, których nie zdążyli wziąć podczas ewakuacji. Leki, ubrania, dokumenty. Inwestorowi grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. Zastosowano wobec niego poręczenie majątkowe w kwocie 10 tysięcy złotych, zakaz opuszczenia kraju, a także zakaz sprzedaży lokalu, w którym robił remont.
Mieszkańcy dostali informację, że prawdopodobnie będą mogli wrócić do domów w połowie listopada.