Pochodzi z Lublina, korzenie rodzinne sięgają Jakubowic Konińskich, Snopkowa i Dąbrowicy. Pradziadkowie przyjechali tam spod Nałęczowa. Szkoła podstawowa nr 42 w Lublinie, świadectwo z czerwonym paskiem, liceum nr 10 o profilu sportowym, studia na Akademii Rolniczej.
– Ale na pierwszym roku studiów pojechałam do Włoch, po powrocie skończyłam w Lublinie UMCS – mówi Iwona Baruk.
10 lat
Jadąc do Włoch miała niespełna 20 lat. Wiedziała, że chce gotować. – Kubki smakowe odziedziczyłam po mamie, która wprowadziła mnie w tajniki wyczucia smaku – opowiada.
Jej trzeci pracodawca, pan Cesare zaszczepił w niej miłość do włoskiej sztuki kulinarnej. – Z tym człowiekiem można było pracować za darmo. Po pierwsze, bardzo lubił to, co robił. Po drugie: robił to całym sobą. Po trzecie: znajdował w tym przyjemność. Po czwarte: potrafił pokazać mi, że to może być sposób na życie. Że można z tego czerpać radość, realizować się w tym i rozwijać.
Restauracja pana Cesare specjalizowała się w owocach morza. Praca kelnerki, potem kierownika restauracji jej nie wystarczała. Chciała gotować. – Użyłam podstępu. Któregoś dnia udało mi się załatwić na obiady dużą grupę turystów. Ponad 100 osób. Przyszłam do pana Cesare. „Kucharza ci nie dam, najwyżej sama gotuj” powiedział do mnie. No to ugotowałam. I poszło.