– Dostała alergicznej wysypki, więc poszłyśmy do lekarza – mówi mama dziewczynki. – Tam dotknęła blaszanego pieca. Oparzyła sobie dłonie. Dziadek dziewczynki, który zawiadomił nas o wypadku, jest zbulwersowany. – Piec był niezabezpieczony – denerwował się. – W przychodni nie udzielili mojej wnusi żadnej pomocy. Kupiliśmy panadol w aptece. Przez ten czas na rączkach porobiły się pęcherze. Dziś córka pojechała z dzieckiem do chirurga. Zawia- domiłem też inspekcję pracy. Dorota Nowacka, kierownik przychodni, mówi, że to był nie- szczęśliwy zbieg okoliczności. – Nie mamy centralnego ogrze- wania – mówi. – W tym przypadku trochę jest naszej winy, a trochę mamy dziecka, bo nie dopilnowała córeczki. Pomocy udzieliliśmy. Włożyliśmy rączki pod zimną wodę, jak to się robi w takich wypadkach. Chciałyśmy założyć opatrunek, ale mama dziewczynki nie zgodziła się. Od wypadku minęło parę dni. Przez ten czas mogła zgłosić się na izbę przyjęć do jakiegoś szpitala, ale nie zrobiła tego. Wczoraj przyszła do mnie po skierowanie do chirur- ga.
O incydencie wie inspekcja pracy. – Przyjąłem takie zgło- szenie – potwierdził Krzysztof Okse- niuk z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Lublinie. – Zajmiemy się tą sprawą w tym tygodniu, aby żaden pacjent i pracownik przycho- dni już się nie poparzył.