W poniedziałek stali o 3 rano, by o świcie pilnować porządku na świńskim targu. Tak prozaicznie zaczęła się służba Straży Miejskiej czyli pierwszy kilkugodzinny patrol nowych strażników.
To był dla nich ciężki poniedziałek. Komendant Paweł Bakiera oraz jego ludzie: Mariusz Bochniarz i Paweł Heba musieli wstać o godz. 3.00. I tak już będzie w każdy poniedziałek, bo to w Łęcznej dzień targowy.
Godzinę później byli już na osiedlu Pasternik, gdzie na tzw. świńskim targu rolnicy handlują warzywami, owocami, paszą zbożem i zwierzętami. Transakcje się tam zawiera już o 1 w nocy. I najczęściej poza wyznaczonym terenem targowiska. - Za tydzień proszę przyjechać i handlować zgodnie z prawem od godziny 6 rano i na terenie targowiska, bo będzie mandat 100 zł - ostrzegał komendant Paweł Bakiera.
100 złotych, to dokładnie tyle ile pan Krzysztof chce za prosiaka, którego trzyma w bagażniku dużego fiata.
- Dziś są bardzo mili, zobaczymy jak będzie później - zastanawia się pan Roman z Ludwina. Zwłaszcza, że przestrzeganie przepisów to tu rzadkość. Nawet radny miejski Piotr Nowak handlował wczoraj prosiakami poza wyznaczonym targowiskiem. -Dziś ostatni raz. Ale o szóstej, jak już będzie tu otwarty targ, to koniec naszego handlu.
- Nastawiamy się na prewencję, a nie karanie - zaznacza Bakiera, gdy jego ludzie spisują dane kierowcy źle zaparkowanego mercedesa. - A ja nie wiem, czy straż ma takie uprawnienia. Przeczytam sobie ustawę - odgraża się mężczyzna, ale potem już z uśmiechem wsiada do auta. Skończyło się na pouczeniu.
Za ogrodzeniem bazaru trwa sprzedaż zboża. Pouczeni przez strażników rolnicy zapewniają, że już odjeżdżają. Odjeżdżają ale... tylko kawałek dalej. Strażnicy z uśmiechem znowu zbliżają się do pojazdów. Fiat cinqecento z otwartą klapą oraz żuk uciekają.
Zbliża się 6.30. Jedziemy do biura straży miejskiej, gdzie mają się zgłosić kierowcy wezwani podczas piątkowego obchodu po mieście. Mamy chwilę na kawę, choć strażnicy nie wydają się zmęczeni. - Powoli wchodzimy w ten młyn. Nas tu znają, ale czasem można się nasłuchać, epitetów szczególnie do podchmielonych ludzi - mówi Mariusz Bochniarz, absolwent prawa na UMCS w Lublinie.
- Po pracy zamierzam zdjąć mundur być normalnym człowiekiem - planuje Paweł Heba, absolwent Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomiczna w Zamościu, student administracji UMCS w Lublinie. Pracował w Anglii, był także pracownikiem lubelskiej firmy ochroniarskiej. - Wlepisz koledze mandat, a po pracy zaproponujesz mu piwo? - A czemu nie.
Ich szef ma 30 lat, żonę i trzech synów. Ukończył studium administracji i pedagogikę resocjalizacyjną. Przez prawie 10 lat pracował w Środowiskowym Domu Samopomocy, a przez 7 lat był społecznym kuratorem sądowym. Potrafi rozmawiać z ludźmi i rozładowywać napięcia.
Ale koniec pogawędek. Praca czeka. Godzina 7.55. - Od 36 lat jestem kierowcą i o takim zakazie nie słyszałem - piekli się kierowca autobusu. - Pojazd ma 12 metrów długości i trzeba go parkować na miejscach wyznaczonych, a nie drodze osiedlowej - cierpliwie tłumaczy Mariusz Bochniarz. Poskutkowało. Kierowca wychodzi uśmiechnięty.
- Trzeba się zająć właścicielami psów bez kagańców i wagarowiczami. A gdy posypią się mandaty nie będzie już tak miło - przewidują strażnicy i rytmicznie przybijają pieczęcie na druczkach mandatów.
O 9.00 wychodzimy na targowisko na Starym Mieście. Jeden ze strażników asystuje poborcy opłaty targowej, a pozostali rozglądać w terenie. Na postoju taksówek przy ul. 11 Listopada dwa zaparkowane samochody. Podchodzi właściciel pierwszego, tłumacząc że nie było miejsca. - Rozumiem, dzień targowy - kiwa głową strażnik. Za chwilę zjawia się właściciel drugiego i pyta... czy dobrze zaparkował. Pouczenie. Kierowca podaje na pożegnanie rękę. - Szefie, ale ja jeszcze tuje muszę kupić - rzuca nagle. - Niech pan przeparkuje - irytuje się Bakiera.