- Kwiaty były fioletowe a papier gruby i pożółkły – opisuje rodzinną pamiątkę pani Brigitte z Francji. Właśnie mijają 94 lata od dnia, kiedy jej babcia miała imieniny, podczas których dostała niecodzienną kartkę z wierszowanymi życzeniami. Spotkanie odbyło się w podlubelskim Motyczu. Francuzka szuka informacji o swoich przodkach i ich karczmie. Oraz potomków uczestników towarzyskiego spotkania.
– Jestem Francuzką i tłumaczę wiersz, który dała mi mama. Wiersz napisany był w Motyczu, w dniu imienin mojej babci Marii Połciowej, która miała karczmę. Chciałbym wiedzieć, jakie było życie moich dziadków w Polsce. Piszę małą biografię dla wnuków i prawnuków mojej mamy – tłumaczy Brigitte Nicolas z Chantilly.
Kobieta mieszkająca w północnej Francji napisała do redakcji z prośbą o pomoc w dotarciu do potomków motyckich przyjaciół dziadków. Przysłała kopię kartki z życzeniami, którą 24 marca 1928 roku dostała jej babcia Marianna zwana też Marią.
Nigdy na pewno nie będzie lepiej
Ani okazji ni sposobności
By wypowiedzieć rodzinie waszej
Jak mi jest miła przy wzajemności
Karnet z grubego pożółkłego papieru ozdobiony fioletowymi kwiatami, w którym przyjaciele wypisali wielozwrotkowe rymowane życzenia, musiał być bardzo cenny dla bliskich pani Brigitte. Bo kto wyjeżdżając z trójką małych dzieci do męża, który wyemigrował kilka lat wcześniej, zabiera zbędne papiery. Zwłaszcza, że wyprawa z Motycza czy rodzinnych Płouszowic do Francji, na początku lat 30. ubiegłego wieku, nie była łatwa.
Pięć osób, które się podpisały na życzeniach, były członkami jakiegoś „Klubu”, do którego zapewne należeli też dziadkowie pani Brigitte. Z lektury życzeń wynika, że mogli tak nazywać grupę swoich przyjaciół czy dobrych znajomych. Imieniny pani Połciowej były okazją do spotkania „Klubu”.
Na karnecie są autografy: F. Misztal, J. Obara, K. Górniak, St. Kuwałek. Piąty podpis jest słabo czytelny.
Nareszcie przyszła ta błoga chwila
Co nam przynosi szczęścia aż tyle
W której my z całym swym zaufaniem
Spieszem do Pani z powieńszowaniem
– Trudno będzie jednoznacznie stwierdzić kim byli członkowie „Klubu”. Inicjały utrudniają nawet określenie płci, nie mówiąc o imionach. Nazwiska też nie powiedzą nam zbyt wiele, bo są one w Motyczu dość popularne. Sama jestem najlepszym przykładem. Jeśli na kartce podpisał się Jan Obara, to jego rodzina z moją raczej nie ma zbyt wiele wspólnego. Może jedynie jakieś bardzo, bardzo dalekie pokrewieństwo. Nie mówiąc o tym, że jeden z podpisów można odczytać jako Tomasik, Tomasiak lub Tarnowski – mówi dr Anna Obara, adiunkt w Katedrze Historii Starożytnej i Średniowiecza UMCS i współautorka książki „Dzieje Motycza na przestrzeni wieków”.
Informację o kartce i poszukiwaniu przodków zamieściła w mediach społecznościowych, w grupie do której należą mieszkańcy miejscowości. Odezwało się kilka osób ale trudno potwierdzić sugestie, że pierwsza litera imienia i nazwisko pasuje do czyjejś prababci.
Naprzód więc zdrowia i pomyślności
Długiego życia, późnej starości
Radość niech życie zawsze przeplata
I Staś niech kocha przez długie lata
– Zastanawiające jest, że nazwisko państwa Połciów nie jest kojarzone. Może dlatego, że nie mieszkali tu długo? Z dokumentów wynika, że Marianna i Stanisław nie pochodzili z Motycza. On urodził się w kolonii Płouszowice w gminie Jastków, ona w kolonii Płouszowice ale przynależnej do gminy Samoklęski. Pobrali się w Lublinie w 1920 roku. Mogli się sprowadzić do Motycza zaraz po ślubie albo w kilka lat później. Z relacji Brigitte Nicolas wynika, że dziadek wyjechał do Francji w 1928 roku, babcia z dziećmi dołączyła później. Widać, ich obecność nie przetrwała w opowieściach przekazywanych kolejnym pokoleniom tutejszych mieszkańców. Ale może ktoś ma w domu jakiś ślad znajomości z rodziną Połciów, uda się ustalić kto należał do „Klubu” i jaki był charakter tej grupy – dodaje naukowiec.
Z lektury wiersza zamieszczonego na kartce z życzeniami imieninowymi wynika, że relacja między rodziną Marianny i Stanisława a uczestnikami spotkania była serdeczna. Tekst jest bardzo osobisty, świadczy o zażyłości ale nie sugeruje na przykład rodzinnych powiązań z którąś z podpisanych na karnecie osób. Trudno też wywnioskować gdzie odbyło się imieninowe spotkanie.
Ludzie niech także jak nie każdego
Szanują Panią bo warta tego
A dzieci Pani, które nas znają
Niech się też zawsze zdrowo chowają
Jak relacjonuje historyk z UMCS, Motycz w czasach gdy mieszkali w nim dziadkowie Brigitte Nicolas był typowo rolniczą wsią. Jak wynika z kościelnych dokumentów, w czasach gdy należał do parafii Konopnica (do 1922 r.) wsią najludniejszą w tym okręgu parafialnym. Pod koniec lat 20. ubiegłego wieku mieszkało tu około 2 tysięcy osób. Głównie katolików. Ludność żydowska była ale tworzyła zaledwie kilkudziesięcioosobową mniejszość. Stał drewniany, kupiony w Zemborzycach kościół. Staraniem komitetu wybudowano szkołę podstawową, wcześniej tutejsze dzieci uczyły się w domach u różnych gospodarzy. Mieszkańcy nie byli biedni, żyli z uprawy ziemi. Był też folwark i działająca tam hodowla nasion buraków cukrowych.
– W przekazach rodzinnych Francuzki jest mowa o tym, że dziadkowie prowadzili w Motyczu karczmę. Czesław Maj, pisarz i poeta, który świetnie znał historię miejscowości, pisał o wieloletnim arendarzu, Żydzie. Według przekazów karczma, przynajmniej do I wojny światowej była w miejscu, gdzie teraz jest kapliczka św. Floriana, na przeciwko remizy strażackiej. Możliwe, że stała dłużej i dzierżawili ją państwo Połciowie. Co się z nią stało i kiedy, nie wiadomo. Chyba, że to wówczas nie była jedyna karczma w Motyczu i może ktoś wie coś na jej temat – zastanawia się dr Obara.
I przy okazji imienin Pani
Ja życzę tego z pod mojej strzechy
Byście wciąż byli uszanowani
Nieistniejąca karczma, którą zastąpiła kapliczka, była ogromną chatą z bali, krytą gontem. Jej drewniane drzwi zawsze skrzypiały. Okna były nisko nad ziemią tak, że każdy mógł zobaczyć co się dzieje w środku. Tylko od góry były zasłonięte kolorową bibułką, która pełniła rolę firanek. Podłoga była ułożona z wąskich balików. W największej izbie dookoła, przy ścianach stały ławy i stoły. Dzięki temu wszyscy się widzieli i było miejsce do tańca. Wnętrze oświetlały świece, a z biegiem czasu zawieszone pod sufitem naftowe lampy z kloszami.
Wspominany już Czesław Maj z Motycza, w jednej ze swoich książek daje dokładny opis motyckiej karczmy. Jeśli przyjmiemy, że żydowski arendarz prowadził ją do I wojny światowej, a potem to centrum życia towarzyskiego wsi prowadził kto inny – na przykład dziadkowie Francuzki – obiekt pewnie niewiele się zmienił.
Może z dawnego bufetu czyli szynkwasu zniknęły marynowane śledzie, a klienci dostawali coś innego do zjedzenia niż małe bułeczki zwane kajzerkami, kwaskowy chleb zwany pytlowcem albo gotowane jajka. Ale pewnie nadal do ogrzewania służył żelazny płaski piec na nóżkach, z długa rurą. Jednocześnie można było coś na nim ugotować.
Czesław Maj pisze, że przed I wojną światową w karczmie alkohol podawano w małych miedzianych lub glinianych kubeczkach z dziobkami. Można tu też było wówczas kupić sól, cukier, mydło i naftę.
Z relacji autora wspomnień wynika, że karczmę zamykano od nieszporów w piątek, na całą sobotę. Możliwe, że to się zmieniło, gdy przestali ją prowadzić Żydzi.
Nie wiadomo gdzie Maria Połciowa przyjmowała imieninowych gości. W karczmie? 24 dzień marca w 1928 roku wypadał w sobotę.
Janek i Delcia także Maniusia
Niech dziś wołają Żyj nam mamusia
Zawsze bez cierpień i bez przykrości
Żyj Pani z nami pełna radości
– Niestety nie znam ich historii. Wiem tylko, że Dziadek został zatrudniony jako robotnik rolny i wyjechał do Francji. Zawsze mówili, że w Polsce nie mieli już pracy. Przez całe życie pozostali robotnikami rolnymi. Mieli trudne życie – tłumaczy Brigitte Nicolas.
Autor wierszowanych życzeń wymienia Janka, Delcię (Adelę) i Maniusię. To mama pani Brigitte. Na rodzinnej fotografii najmłodsza dziewczynka o jasnych włosach stojąca między rodzicami.
Urodziła się w 1925 roku w Płouszowicach. Nie wiadomo, czy państwo Połciowie przyjechali do Motycza po 1925 roku czy rodzina mieszkała w Motyczu a tylko przyszła mama wróciła do swoich bliskich urodzić trzecie dziecko.
Nie wiadomo też czy faktycznie prowadzili karczmę albo czy nie łączyli tego z pracą w dzierżawionym gospodarstwie. Czesław Maj pisze o pomieszczeniu przy karczmie, zwanym alkierzem, odbywały się w nim narady, a czasem nocowali podróżni. Trudno dziś stwierdzić czy było tam miejsce na mieszkanie dla pięcioosobowej rodziny.
I właśnie dzisiaj przyszła pora
Co się twej żonie składa życzenia
Ja tu u ciebie późno z wieczora
Zasiadłem sobie do napisania
Wierszowane życzenia dla solenizantki składają się z dwóch części. Pierwsza jest zadedykowana jej mężowi, Stanisławowi. Autor pisze w niej: wszak z nikim jeszcze przez swoje życie/nie byłem zżyty tak jak my zżyci. Bo mówiąc prawdę nie minę tego/ Że odkąd żyję to prawie/ Sympatii takiej jak do obcego/ Nie czułem dużej mój Stanisławie.
Z relacji wnuczki wynika, że Stanisław Połeć wyemigrował do Francji w roku, kiedy powstała kartka z życzeniami i kiedy spotkali się członkowie „Klubu”. Do momentu kiedy nie odezwie się ktoś z mieszkańców Motycza i nie poznamy innej wersji wydarzeń, można przypuszczać, że imieniny Marii były swoistym pożegnaniem.
Niechaj nie będzie trosk i goryczy
Tego dziś Pani „Klub” przyjaciół życzy
Czekamy na relacje dzieci i wnuków dawnych mieszkańców Motycza i okolic. Może ktoś zna historię dawnej karczmy. Dlaczego strażacy ochotnicy w latach 30. ubiegłego wieku mieli do dyspozycji pusty teren, na którym postawili kapliczkę św. Floriana? Może gdzieś zachowały się listy, które przychodziły do Motycza z Francji? Może się wyjaśni kto jako piąty podpisał karnet? Proszę pisać dybek@dziennikwschodni.pl