3,5 mln zł wpompowali radni wojewódzcy w PKS Wschód. Prawdopodobnie jednak firma i tak nie uniknie cięć kursów i zwolnień pracowników.
– Pieniądze przeznaczymy przede wszystkim na spłatę zobowiązań wobec dostawcy paliwa – mówi Teresa Królikowska, prezes PKS Wschód.
Ubiegłoroczny wzrost cen paliw w PKN Orlen mocno nadszarpnął budżet PKS Wschód. – Drastyczny wzrost cen odczuli wszyscy przewoźnicy. Nasze koszty były większe o prawie 3 mln zł – mówi Królikowska.
W grudniu przewoźnik kupił 30 ekonomicznych mercedesów sprinterów. Jednak pozostałe z 300 pojazdów nadal zużywają olbrzymie ilości paliwa. Przewoźnik ma w sumie 700 tys. zł straty i ok. 10 mln zł zobowiązań, w większości wobec dostawców paliw.
Władze województwa zgodziły się wpompować pieniądze w PKS Wschód, bo boją się czarnego scenariusza. Przewoźnik negocjuje z Orlenem spłatę zobowiązań, ale w ostateczności koncern paliwowy mógłby wejść na hipotekę terenu przedsiębiorstwa na lubelskim Podzamczu.
– Nie jesteśmy dobrymi wujkami. Firma dostała pieniądze, pod warunkiem że wprowadzi program restrukturyzacyjny – zastrzega marszałek Krzysztof Hetman (PSL).
Władze firmy przygotowały w ubiegłym roku plan naprawczy, ale teraz muszą go zmienić. Nie wypalił np. pomysł na ratowanie kasy firmy wpływami ze sprzedawanego majątku. Nie udało się spieniężyć nieruchomości w Krasnymstawie – kierownictwo PKS Wschód liczyło, że tylko na tym zarobi 2 mln zł.
Teraz najprawdopodobniej konieczne będą zdecydowane działania: likwidacje linii, którymi nie chcą jeździć pasażerowie – głównie między małymi miejscowościami, gdzie nie chcą jeździć też mniejsi przewoźnicy – oraz idące za tym zwolnienia w liczącej 660 osób załodze.
– Nasze największe koszty to paliwo i wynagrodzenia – przyznaje prezes Królikowska. Dodaje, że zwolnienia nie są przesądzone, bo zarząd firmy szuka innych rozwiązań, np. skrócenie czasu pracy kierowców.
Nierentowne PKS przejmują od państwa również inne województwa. Tak się stało np. w kujawsko-pomorskim.