Sąd nie potrafi się dogadać z policją. Funkcjonariusze godzinami bezczynnie wyczekują, aż sędzia zapozna się z aktami podejrzanego. A mogliby w tym czasie zadbać o nasze bezpieczeństwo.
- Siedzimy często z zatrzymanymi na korytarzach w sądzie po kilka godzin - mówi jeden z funkcjonariuszy. - Czekamy, aż prokurator albo sędzia zapozna się z aktami. Przecież to jest paranoja! Czy nie prościej jest umówić się na konkretną godzinę i wtedy przyjechać na rozprawę z podejrzanymi?
- Niedawno dostałem reprymendę w sądzie, bo rano przywiozłem same akta bez podejrzanego - dodaje drugi policjant. - A rozprawa i tak była kilka godzin później.
Wniosek o aresztowanie kieruje do sądu prokurator. Ale sędziowie często prowadzą inne sprawy i aresztem mogą zająć się dopiero po kilku godzinach. Czasu wymaga też samo przeczytanie akt. Prokurator nie musi w tym czasie wyczekiwać. Sąd po prostu informuje go, kiedy ma przyjść. Policjanci nie mają takiego komfortu.
- Prokuratorzy pytają, na którą godzinę zostało wyznaczone posiedzenie - przyznaje Katarzyna Żmigrodzka-Kopeć, przewodnicząca III Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Lublinie. - Nie spotkałam się, żeby o to samo zwróciła się policja.
Sędzia Żmigrodzka-Kopeć, że niekiedy można byłoby sprowadzać podejrzanych z policjantami wprost na posiedzenie o areszt. - Nie ma tu z naszej strony złej woli. Przekażę sędziom, żeby zwracali na to uwagę.
Być może nie będzie wtedy dochodziło do takich sytuacji, jaką przeżył niedawno jeden z policjantów. W sądzie przesiedział dziewięć godzin. Tyle czasu siedział z zatrzymanym na korytarzu, aż sędzia zapozna się z aktami. Kiedy wieczorem sędzia wyszła z pokoju, oznajmiła, że decyzja zapadnie następnego dnia.
- Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby sąd o planowanym terminie posiedzenia informował nie tylko prokuraturę, ale również policję - mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik lubelskiej policji.