Dopiero po pięciu dniach od ucieczki ze szpitala policja podała komunikat o zniknięciu mężczyzny. Na wcześniejsze ostrzeżenie ludzi nie pozwolił lubelski sąd.
Pracownicy szpitala najpierw sami szukali zbiega, a po 20 minutach zadzwonili na policję. – Poszukiwania nie dały rezultatu – mówi Grzegorz Miernicki, zastępca komendanta policji w Radzyniu Podlaskim. – Wysłaliśmy rysopis uciekiniera do sąsiednich komend. Bez skutku.
Tego samego dnia policja zwróciła się do Sądu Okręgowego w Lublinie o zgodę na wysłanie do mediów listu gończego. – Sąd stwierdził, że taka publikacja byłaby przedwczesna – opowiada komendant. – I to mimo że na jednej prośbie się nie skończyło. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to podać komunikat o zaginionym. Do tego wystarczy zgoda najbliższej rodziny. Na początku nie chcieli. Ale w końcu się udało i stąd środowy komunikat.
W lubelskim Sądzie Okręgowym nie potrafili wczoraj powiedzieć, czemu nie dali zgody na list gończy. Rzecznika nie było, a Andrzej Klimkowski, przewodniczący Wydziału Karnego Sądu Okręgowego, stwierdził że nie ma czasu. – Nie znam sprawy. Proszę przyjść jutro osobiście – dodał.
Tymczasem w Kolonii Piszczac, gdzie mężczyzna mieszkał i gdzie zabił swoją żonę, ludzie boją się wyjść z domu. – Jak się zdenerwuje, może być nieobliczalny – mówi o uciekinierze jeden z policjantów. – Łatwo wpada w szał.
– Wiadomo, co takiemu do głowy strzeli? – dodaje sołtys Kazimierz Puczko. – Do dzisiaj pamiętamy tę tragedię. Od zawsze był narwany. Jak był w szpitalu, to lekarze proponowali rodzinie, żeby go zabrali do domu. Bali się.
Poszukiwany
z policją.