Od wtorku nie ma już złudzeń: firma przebudowująca linię kolejową z Lublina do Dęblina rezygnuje z kontraktu. Zostawia rozgrzebane tory i podwykonawców, którym zalega miliony i stawia ich na skraju upadku. Przedsiębiorcy grożą blokadą dróg i żądają zapłaty od kolei, która twierdzi, że… do zerwania umowy nie doszło
W stu procentach potwierdziły się nasze wczorajsze, nieoficjalne informacje, że włoska firma Astaldi rezygnuje z umowy z koleją. Oficjalnie przyznali to sami Włosi.
– Ze względu na ogromny wzrost kosztów zdecydowaliśmy się odstąpić od tego kontraktu – oświadczył na warszawskiej konferencji prasowej Francesco Paolo Scaglione, przedstawiciel spółki Astaldi. Właśnie ta firma jest generalnym wykonawcą przebudowy linii kolejowej między Lublinem a Dęblinem. Włosi wygrali przetarg, bo byli najtańsi. Ich cena była o jedną czwartą niższa od kosztorysu wyliczonego przez PKP. Nie podołali jednak pracy za kwotę, którą sami zaproponowali. Dlatego zrezygnowali.
Kolejarze nie przyjmują do wiadomości decyzji Włochów. – Są nadal zobowiązani wykonywać umowy – oświadczył wieczorem Mirosław Siemieniec, rzecznik spółki PKP Polskie Linie Kolejowe, która zleciła przebudowę torów. Jej zdaniem wcale nie doszło do zerwania umowy. – Korespondencja przesłana przez Astaldi nie stanowi o skutecznym wygaśnięciu zobowiązań – stwierdza Arnold Bresch z zarządu PKP PLK.
Jednak włoska firma nie zamierza już kontynuować tego kontraktu i otwarcie przyznaje, że jest gotowa na sądowe starcie z koleją. Im dłużej będzie trwać ten rozwód, tym bardziej odwlecze się wybór nowego wykonawcy i tym później pociągi wrócą na tory między Lublinem a Dęblinem. Ich powrót zapowiadano na grudzień tego roku, potem była mowa o połowie roku przyszłego. Co dalej?
Kolej działa tak, jakby Włosi mieli zmienić zdanie. – Wezwaliśmy firmę Astaldi do podjęcia prac przewidzianych umową. Jeśli tak się nie stanie, podejmiemy stosowne kroki prawne – zapowiada Andrzej Bittel, wiceminister infrastruktury odpowiedzialny za kolej.
Włosi dostali dwa dni na wznowienie prac. Faktycznie to nie oni je prowadzili, bo wszystko, co działo się na placu budowy, było robione siłami podwykonawców, którzy teraz zostali na lodzie.
– Wykonali swoje prace i dostawy materiałów, ponieśli związane z tym koszty paliwa, wynagrodzenia pracowników, podatki i w tej chwili są na skraju bankructwa – podkreślają przedstawiciele puławskiej firmy Bud-Maxx. Chcą, by kolej zapłaciła bezpośrednio podwykonawcom i wraz z innymi firmami grożą blokadą dróg krajowych nr 17 i 19. – Zrobimy to przed samymi wyborami.
We wtorek rozgoryczeni przedsiębiorcy poszli po pomoc do wojewody, który obiecał pojechać w środę z nimi do centrali Polskich Linii Kolejowych. Już we wtorek wyszło stamtąd zapewnienie, że firmy dostaną należne im pieniądze. – Naszym priorytetem jest ochrona podwykonawców – ogłosił Bresch.